poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Warsztaty u Inez



W moim życiu ostatnio dzieją się rzeczy. Śmiem twierdzić, że są to rzeczy naprawdę dobre i, mam nadzieję, przełomowe.


Do wszystkiego prowadzą drobne „zbiegi okoliczności”. Wszystko zaczęło się od tego, że Pleban Zenobiusz, przy okazji internetowych wycieczek trafił na stronę 1000roślin. Ja podłapałam, przejrzałam od deski do deski i zaczęłam wchodzić głębiej, to znaczy, zapoznawać się z blogami autorek strony. O ile Ziołowy Zakątek znam od dawna, o tyle reszty nie kojarzyłam. Moim osobistym odkryciem roku, był blog Herbiness, który zaczęłam namiętnie odwiedzać i chłonąć jak gąbka informacje z niego. I przy zgłębianiu jego meandrów, poczyniłam kilka z pozoru nieistotnych spostrzeżeń: autorka zamieściła zdjęcia z jeziora Turkusowego, z wieży w Zielonczynie, pisze o czosnku niedźwiedzim, znalezionym niedaleko mojego miejsca zamieszkania, aż w końcu trafiłam na informację, że na spacery chodzi nad Inę – rzekę mi bliską, zarówno z racji odległości jak i mojej miłości do niej. Wniosek nasunął się jeden – chyba mieszka gdzieś niedaleko. Po ekspresowym wywiadzie, dowiedziałam się, że faktycznie tak jest, Inez zamieszkuje puszczę Goleniowską. Bardzo się ucieszyłam z obecności takiej sąsiadki.
 Niedługo później okazało się, że w Goleniowie odbędzie się spacer zielarski, związany z akcją Cała Polska Widzi Zioła. Strzał w dziesiątkę, stwierdziłam, że muszę tam być. Później, oczywiście, pojawiły się wątpliwości bardzo idiotycznej natury: tam będą LUDZIE. A ja w ludzi nie umiem, ja z lasu jestem. Mimo wszystko, odważyłam się pojechać, przekonać się na własnej skórze, że warto, dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy, no i przede wszystkim, poznać osobiście Inez, o której, jak się okazuje, w naszym małym Goleniowie jest głośno. W pewnych kręgach przynajmniej. Przy okazji nabywania ogródka działkowego, dowiedziałam się, że „tam, tam za działkami mieszka taka jedna zielarka. Chyba nawet książkę napisała! Koniecznie musisz ją poznać, jeśli interesuje cię zjadanie mniszków z trawnika”.
Kiedy pojechałam na spacer, rzeczoną Inez poznałam i w dodatku dostałam zaproszenie do jej wspaniałej Chatki Czarów na warsztaty, okazało się, że to jedna i ta sama zielarka.
Z zaproszenia chętnie skorzystałam, nie mając pojęcia czego się spodziewać i nie wiedząc, jak to będzie wyglądać. Przyjechałam kompletnie nieprzygotowana, bez koszyczka na zioła, z pustymi rękami, bez notatnika. Ale to mało istotne, najważniejsze, że warsztaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Wszystko zaczęło się od spaceru w poszukiwaniu zieleniny na obiad i do kosmetyków, które będziemy robić. Czas przewidziany na spacer – godzina. Rzeczywista długość spaceru – dwie godziny. To wspaniałe, tak sobie beztrosko spacerować z osobami, które pasjonują się tym samym zagadnieniem, w dodatku są niesamowitą kopalnią wiedzy! Bo nie dość, że w towarzystwie byłam najmłodsza, to oczywiście też moja wiedza na temat ziół jest bardzo uboga – mimo tego, że fascynuje mnie od jakiegoś czasu.
Po przemiłym spacerze, z którego wróciłyśmy ze skarbami (pączki drzew do wina enzymatycznego, zioła do włosów, roślinki na obiad), należało przystąpić do działania. Z pełnym zaangażowaniem zajęłyśmy się segregacją ziółek. Część poszła do wina, część do ekstraktu glicerynowego, część do wspaniałego obiadu, który sam się zrobił i podał, nie musiałyśmy kiwnąć nawet palcem. Nawet kury dostały swoją dolę :)
Przed obiadem stworzyłyśmy enzymatyczne wino z pączków i ekstrakt glicerynowy (naliczyłam 31 ziół, ale muszę to jeszcze przeanalizować), po obiedzie ukręciłyśmy maść choinkowo-topolową, a z niej krem, w którym zakochali się wszyscy moi domownicy i smarują się nim na potęgę.
Wszystkie wyszłyśmy stamtąd bogatsze o wiedzę, z naręczem zmajstrowanych własnoręcznie specyfików  i najedzone. Dodatkowo okazało się, że świat jest naprawdę mały: jedną z uczestników warsztatów (i wspomnianego spaceru zielarskiego) jest mama Zuzi, dziewczynki, której całkiem niedawno udzielałam korepetycji. Zaskakujące, mijając na ulicy jakąkolwiek z uczestniczek warsztatów, do głowy by mi nie przyszło, że są to maniaczki ziół :)
Warsztaty u Inez dały mi bardzo dużo. Poza wiedzą, jaką na nich zdobyłam, wyniosłam stamtąd o wiele więcej: przekonanie o celowości moich działań i ogromną motywację! Bo wiecie, ja jestem rasowy teoretyk, interesuję się roślinami odkąd zaczęłam studia ogrodnicze, uwielbiam się o nic uczyć i snuć plany, co i jak zrobię. Jednak mam to do siebie, że bardzo ciężko jest mi się zebrać i zacząć działać. Kompletny brak motywacji i słomiany zapał – bardzo destruktywna mieszanka. A tu okazało się, że wszystko jest cudownie proste: nie trzema obmyślać, planować, ustalać zasad. Bardzo spodobała mi się swoboda działania Inez, wystarczy wziąć koszyk i wyjść z domu, zebrać to, co wpadnie w ręce, nie martwiąc się, że akurat jakiegoś jednego składnika nie można znaleźć. Głupi przykład: od miesiąca zabierałam się, żeby zrobić swoje wino enzymatyczne. Nie mogłam się za to zabrać za Chiny ludowe. Wystarczyło wrócić z warsztatów ze słoiczkiem, w którym było zdecydowanie za mało wina w stosunku do pączków. Trzeba było wino dokupić i dolać. Jak dolałam, zostałam z kolei z nadmiarem wina, więc trzeba było dozbierać pączków. Proceder skończył się tak, że zaopatrzyłam się w pięciolitrowy baniak wina i w ciągu dwóch dni nazbierałam górę pączków, mam teraz wino z czeremchą, z brzozą, z głogiem, z lilakiem i z miksem pączków owocowych (porzeczka, jeżyna, jabłoń, grusza, brzoskwinia, czereśnia. Nawet pączki malin wygrzebałam prawie spod ziemi).
Wszystko jest procesem, idzie się małymi kroczkami. Absolutnie nie ma sensu zakładać sobie jakichś wielkich, nie do końca realnych celów, zwłaszcza, jeśli jeszcze nie zna się swoich możliwości. Jestem na początku mojej drogi, a chciałabym już osiągnąć MILION RZECZY. Ostatnie doświadczenia sprawiły, że ogłosiłam ten rok rokiem eksperymentalnym. Sprawdzę, ile jestem w stanie zrobić i jakie są moje możliwości, zanim zacznę zdobywać świat. To będzie rok nauki i ciężkiej pracy, który, mam nadzieję, umocni moje przekonanie, że już wiem, jak chciałabym w przyszłości żyć i do czego dążę. Bo wiecie, Inez i jej Chatka Czarów to niejako spełnienie moich marzeń. Umiejętność wytworzenia sobie samemu pożywienia, lekarstw i kosmetyków, to coś, co chciałabym posiąść w możliwie największym stopniu, to coś, co byłoby moim osobistym krokiem do stania się jednostką niezależną.
Jedno mnie cieszy: świat roślin jest na tyle ogromny i zawiły, że chyba nie sposób się tym znudzić. Liczę, że w tej kwestii mój słomiany zapał w końcu się podda.


A z kwestii bardziej przyziemnych:
1. Jestem straszna dupa wołowa, że na warsztaty nie wzięłam aparatu i nie mam ANI JEDNEGO zdjęcia.
2. Inez będzie organizować warsztatów więcej, już 2 maja odbędą się u niej warsztaty mydlane. Bardzo, bardzo ubolewam nad tym, że majówka to czas tradycyjnego biwaku na rozpoczęcie letniego sezonu i nie mam możliwości w warsztatach uczestniczyć. Mam nadzieję jednak, że załapię się na kolejne.
3. W dniach 5-7 czerwca w Wycince Wolskiej organizowany jest II Zlot Zielarski, na który z Plebanem Zenobiuszem mamy zamiar jechać. Mamy w samochodzie dwa wolne miejsca, w związku z czym jesteśmy w stanie zabrać dwie osoby z Goleniowa, Szczecina lub okolic. Zainteresowanych proszę o kontakt mailowy: droseraxobovata@gmail.com

2 komentarze:

  1. Hello! Właśnie sprawa wina w pączkach dosyć kontrowersyjna i zdumiewająca - rozszyfrowałam zagadkę. Waga ustawiona była na jakieś tajemnicze jednostki miary, dzięki którym moje mydła o wadze 80g ważyły 200 - z tego powodu prawdopodobnie pączków w słoiku było ponad dwa razy tyle, co potrzeba. Dlatego zabrakło wina. Jak widać - manewr bardzo motywujący :)

    Miłe, że chcesz zabrać chętnych z okolicy na Zlot. Mam tajny plan zrobienia zlotowego plebiscytu, z jakich okolic jest najwięcej uczestników. Bonus dla tej grupy będzie taki, że przyszłoroczne spotkanie ogólnopolskie odbędzie się na ich terenie. Nasza grupa zapowiada się imponująco! Ja, M, Ania 2 osoby, Nadija, Ty z Plebanem to już 7 osób z Puszczy Goleniowskiej :) Kasia też ma się zjawić, z bloga Podróże z psem, czyli nawet 8 osób...

    Trzymam kciuki za rozwój bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja już wolę takie zagadki. Moja waga (taka sama) ma tendencje do wyłączania się w najmniej odpowiednich momentach i dalej ani rusz. To jest z kolei wybitnie demotywujące.

      Jeśli weźmiemy Bobka, a Kasia zabierze swojego zwierza, będzie nas 11, wygrana murowana!

      Usuń