Herbata jest
dobra na wszystko. Na stres, na zimne wieczory i pochmurne poranki, na książkę
i film, na trawienie i na włosy, po schłodzeniu też na upały. Bez herbat
(naparów) żyć nie mogę, więc pijam namiętnie i z pasją komponuję mieszanki.
Jeszcze rok
temu moją herbacianą szafkę wypełniały kolorowe, kartonowe pudełeczka z
pięknymi obrazkami owoców i innych cudów, foliowe torebeczki i milion różnych
saszetek, żeby zrobić sobie mieszankę najbardziej adekwatną do humoru i pogody.
Każde wyjście do sklepu kończyło się przyniesieniem kolejnych kolorowych
opakowań, pełnych aromatu. I o ile w kwestii jedzenia zawsze byłam podejrzliwa,
to w etykiety herbat wnikliwie się nie wczytywałam, bo przecież nie ważne, czy
aromat jest naturalny, czy sztuczny, ważne, że smaczne. Głupie, nie?
Od pół roku
nie kupiłam herbaty. No, poza yerba mate i zieloną.
Już w zeszłe
lato powoli zaczynałam zbierać różne smakołyki: kwiat lipy, nagietki, pokrzywę,
płatki róży, jagody, porzeczki. Wszystko na herbatkowy susz. Spodobało mi się,
smakowało bardzo, jednak nie wiązałam z tym jakiejkolwiek ideologii. Do czasu. Wszystko
się zmieniło, kiedy poznałam Iwan Czaj i Czigirskij Czaj – czyli wierzbówkę
kiprzycę i bergenię. Już sama burzliwa historia Iwan Czaju zmusza do myślenia,
jednak nie będę tutaj jej przytaczać, bo mnóstwo już o tym powiedziano.
Herbaty te
robi się bardzo prosto: świeże ziele tych roślin ugniata się ciasno w słoiku,
zostawia do fermentacji w ciepłym miejscu, a później suszy – sami widzicie,
żadna filozofia. Sama metoda stwarza mnóstwo możliwości. Moim osobistym
odkryciem są fermentowane liście malin (pachnące morelami) i jeżyn. W ten sam sposób
wiosną robiliśmy herbatę z kwiatów lilaka. Jedyny wysiłek to zebrać, upchnąć do
słoja i pilnować, żeby nie zapleśniało. Każdy może to zrobić.
A jednak mało
kto to robi, bo większość woli kupić sobie ze sklepu. I wpędza mnie to w stan
trwogi permanentnej, bo przecież te herbatki przekładają się na wszystko! Bo oprócz
herbat, nie kupuję też kosmetyków, staram się nie kupować owoców i warzyw i
cały czas kombinuję i wyszukuję rzeczy, które mogę zrobić sama. Po pierwsze, z
oszczędności, a po drugie, dla zdrowia. I kiedy mówię ludziom o tym, co robię,
spotykam się z pewnym zainteresowaniem, ale NIKT nie wpadnie na to, żeby
spróbować samemu. Strasznie mnie to dotyka i mam wrażenie, że żyję na jakiejś
innej planecie niż reszta świata, zwłaszcza, gdy na popularnych blogach czytam
artykuły typu „tanie zamienniki drogich leków”. KIEDY PRZECIEŻ NAJTAŃSZE I
NAJZDROWSZE ZAMIENNIKI MAMY W PRZYRODZIE!
Dziwi mnie
niepomiernie ten stan rzeczy, dziwi mnie, że zielarstwo stało się wiedzą
niemalże magiczną, kiedy przecież gwarantuje ono niezależność od wyzyskującego konsumentów
przemysłu farmaceutyczno-kosmtyczno-spożywczgo. Bo to żadna tajemnica, że
wszystkie one działają w szkodzie ludzkości. Jemy syf i żyjemy syfiaście, co
odbija się na naszym zdrowiu i wyglądzie. Tu wkraczają kosmetyki-cud i leki,
leczące z każdej bolączki, które doprowadzają nasze organizmy do jeszcze
gorszego stanu. Moja prababcia jedyne lekarstwo, jakie brała, to „tabletka z krzyżykiem”
codziennie o północy i Amol do zadań specjalnych. Dożyła 99 lat, z czego połowę
życia z wielkim guzem koło żołądka, którego nie pozwoliła wyciąć, przekonana,
że ze szpitala już by nie wyszła. I najważniejsze, cały czas była sprawna – miała
swój ogródek i kurki, wyznaczony rytm dnia i zawsze była uśmiechnięta. Moja
babcia, mimo, że trzyma się dobrze, dzień zaczyna od garści tabletek,
przepisanych przez mądrych lekarzy. Na cholesterol i na serce – skutki uboczne
są przerażające. Usilnie staram się więc „znaturzyć” moją mamę, zanim i ją
dotkną problemy zdrowotne. Mama na szczęście się nie daje i sumiennie odmawia
brania leków na cholesterol (o nich warto poczytać TUTAJ – ja byłam w głębokim
szoku).
Przeraża mnie
taki stan rzeczy. Przeraża mnie, że ludzie, zwłaszcza ci młodzi, moje
pokolenie, jest w pełni uzależnione od sklepów, od produktów w kolorowych
paczuszkach, że nikt nawet nie zastanawia się ani nad swoim zdrowiem, ani samopoczuciem,
ani portfelem. Że nikomu do głowy nie przyjdzie szukanie alternatyw – a przecież
każdemu teraz coś dolega. Nikt nie zastanawia się nad tym wielkim oszustwem,
nad tą ohydną mistyfikacją i wszyscy grzecznie drepczą do sklepu po wypchane
cukrem i białkiem sojowym wędliny, po pryskane warzywa, po gotowe herbaty, po
kremy, maści i tabletki.
Ludzkość
bezmyślnie wegetuje w pogoni za urojonymi celami, w ciągłym stresie, pędzie,
niezadowoleniu i frustracji, kompletnie nieświadoma DLACZEGO tak jest, DLACZEGO
jesteśmy chorzy i nieszczęśliwi. Ci, którzy postanowili oczy otworzyć, często
przerażeni ogromem sprzecznych informacji, pozostają w stagnacji, bo nie
wiedzą, jak się wyrwać z matni cywilizacji, nie wiedzą, że można inaczej. Bo w
tym świecie inaczej oznacza gorzej i niebezpiecznie. I będę o tym mówić w kółko
i będę do porzygu truć na ten temat – bo można żyć bez ubezpieczenia społecznego,
bez pracy na umowę, bez składek emerytalnych, bez płacenia podatków, bez
plastikowego jedzenia, chemicznych kosmetyków i trujących leków.
Dla mnie
pierwszym krokiem, który zapoczątkował prawdziwą lawinę, były te herbatki, te
zakichane, banalne herbatki. Bo uświadomiłam sobie, że MOŻNA WSZYSTKO. Można,
nie dość, że tanio, to w dodatku zdrowo. Bo każdy herbatkowy surowiec ma inne
zastosowanie – i dla zdrowia i dla urody. Bo herbaty sprowadziły mnie do
robienia własnych mydeł, maści, „suplementów diety”, zdrowych posiłków,
specyfików na przeziębienia i wątrobę. Własnych win, octów i nalewek. Całego
świata wspaniałości pod sztandarem słowa „własne” – czyli zdrowe, tanie i
domowe.
Nie dajcie się
oszukiwać światu, nie dajcie sobie wmawiać, że nie da się inaczej niż nas
nauczono, bo WSZYSTKO SIĘ DA. Trzeba tylko otworzyć oczy, zadeklarować chęć
zdobywania wiedzy i doświadczenia, chęć wyjścia z domu i działania.
A jeśli już
działacie, nie zapominajcie o bardzo ważnej rzeczy – przekazujcie swoją wiedzę
i umiejętności dalej, nawet, jeśli będziecie krytykowani. Tylko troska o
innych, o stan rzeczy, tylko potrzeba rozpowszechniania prawdy może spowodować,
że coś drgnie i się zmieni, że świat będzie lepszym miejscem.
A mnie przerażało zawsze ile czasu trzeba poświęcić żeby zdobyć tę całą widzę. W dobie internetu moja nieufność wobec napotykanych informacji wzrasta z każdym dniem. Czas poświęcony na znalezienie osoby, której uważam, że mogę zaufać się zwiększa. To męczy. Teraz ludzie są tak wąsko wyspecjalizowani, że chociaż samemu jest się dobrym w danej dziedzinie, to w innej się niestety kuleje. A skąd wtedy brać dobre informacje? Któremu źródłu wierzyć? Kto wie co mówi? Jestem biologiem z wykształcenia, nauczono mnie podchodzić do wszystkiego krytycznie. Ba! Naukowe dowody też należy czytać z odpowiednią dozą krytycyzmu. Tak więc, skąd brać tę właściwą wiedzę? Jak bawić się ziołami, żeby nie zrobić sobie krzywdy? Wiedza ludowa nie zawsze do mnie przemawia, bo nie we wszystkim jest ona taka dobra i pozytywne. Bardzo mnie fascynuje jak ktoś znajdzie sposób dla siebie, ale obawiam się, że nie umiem słuchać swojego ciała na tyle, żeby móc zdecydować co na mnie działa dobrze, która rzecz będzie korzystna. Które zioło mi pomoże. Niemniej jestem tutaj i czytam, bo pomimo tego że nie wiem za co się zabrać, coś pcha żeby szukać informacji. Bo mam problemy z trawieniem i to takie fest, że muszę nie jeść 12h żeby nie mieć wzdętego brzucha. Przeszłam na bezziarnistą dietę, trochę pomogło, ale mogłoby być lepiej. Surowe warzywa sprawiają, że się zwijam z bólu (oraz wyglądam jak balonik, a szkoda bo uwielbiałam sałatki z kukurydzy, pomidora, ogórka, sałaty z olejem, sosem sojowym i czosnkiem). Królestwo za coś co mi nareszcie pomoże… Królestwo za jakiś fajny, mocno nawilżający krem, za jakieś fajne nawilżające mydło… Ech.
OdpowiedzUsuńLekarstwo od trucizny różni się dawką. Jeśli chcesz sprawdzonych receptur, zajrzyj na strony dra Różańskiego i we wszystkim trzymaj się przepisu. Kiedy już mniej więcej zorientujesz się, co Twój organizm toleruje, a czego nie, co pomaga, a co szkodzi, otworzą się przed Tobą ogromne możliwości i chęć eksperymentowania. Wbrew pozorom, chyba dość trudno jest zaszkodzić sobie roślinami (o ile nie eksperymentuje się np. z cisem lub bieluniem).
UsuńJeśli zajrzysz do kilku zielarskich książek, zobaczysz, że większość informacji się pokrywa. Jeśli kilka osób twierdzi to samo - to chyba można im zaufać, hm?
Naprawdę, nie ma po co obawiać się na zapas. Oduczyliśmy się słuchać samych siebie i z każdym, najmniejszym nawet problemem, lecimy od razu do specjalistów. A przecież każdy jest w stanie ZUPEŁNIE SAM dojść do tego, co może mu pomóc - wystarczy właśnie znać siebie.
Co do problemów z trawieniem, interesowałaś się może dietą paleo? Zajrzyj tutaj: http://www.tlustezycie.pl/
ODWAGI I CIERPLIWOŚCI! :)
Droga Charlie,
OdpowiedzUsuńMożesz powiedzieć coś więcej na temat przygotowania herbat? Mam na myśli co, skąd wziąć i najważniejsze - ile czasu zabiera i jak dokładnie wygląda proces wytwarzania herbaty. Jeśli masz jakieś ciekawe linki i nie chce Ci się powtarzać, to też wklej.
Serdecznie pozdrawiam,
Ciekawa Anka
Przepraszam, że odpisuję dopiero teraz :)
UsuńSprawa wygląda tak: jeśli jesteś otwarta na różne smaki i doznania, wcale nie trzeba robić herbat. Wystarczy zbierać zioła, ze świeżych i suszonych można robić po prostu napary (można też gotowe kupować w sklepach zielarskich). Ziół na napary jest naprawdę mnogo: kwiat lipy, bzu czarnego, liście brzozy, pączki liściowe czeremchy, porzeczki i innych drzew owocowych, rumianek bezpromieniowy, pokrzywa, krwawnik - no naprawdę, mnogość, do tego napary są najłatwiejszym w wykonaniu specyfikiem leczniczym.
Jeśli chodzi o bardziej "herbaciane" smaki, konieczna jest fermentacja. Proces wygląda tak: świeżo zebrane zioła trzeba ściśle (na chama, ile wlezie) upchnąć w słoiku i zostawić do fermentacji, najlepiej w ciepłym miejscu, na słońcu. W zależności od surowca i warunków, taka fermentacja trwa od kilku godzin do kilku dni. Jeśli liście ściemnieją i nabiorą nowego, ciekawego aromatu - już jest gotowe. Trzeba tylko uważać, żeby nic nie zapleśniało. Sfermentowany surowiec trzeba wysuszyć w ciepłym, przewiewnym miejscu. Sama dużo nie eksperymentowałam, ale ta metoda ma potencjał. Świetna herbata wychodzi z liści bergenii, wierzbówki kiprzycy, liści maliny i jeżyny i z kwiatów lilaka - to testowałam na sobie. Po fermentacji zioła nabierają fenomenalnego, owocowego aromatu.
Jeśli wolisz zioła po prostu suszyć na napary, teraz warto zwrócić uwagę na pączki drzew i krzewów (gemmoterapia - polecam poczytać), igliwie sosnowe, niedługo będzie kwitła forsycja, z ziemi powoli wychodzi pokrzywa. Parzyć można nawet młode gałązki, np. brzozy. Jeśli pozna się właściwości konkretnych ziół, okazuje się, że wszystko można przerobić na napar :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDroga Charlie, cieszę się, że do Ciebie trafiłam. I zapewniam - nie, nie żyjesz na innej planecie. Jest nas więcej, tylko na ogół każdy tkwi na własnej wyspie, otoczonej morzem niedowiarków. Też mam wrażenie, że inni podziwiają wprawdzie moje poczynania, ale i tak uważają za dziwaczkę. Wciąż widzę w ich oczach pytanie: "Tobie się chce?" "Skąd brać na to wszystko czas?" A w nas (w Tobie i we mnie, i jeszcze w wielu innych, których nie znamy, ale oni są!) tkwi dusza zbieracza, poszukiwacza, eksperymentatora i twórcy. I wciąż jesteśmy głodni wiedzy i nowych doświadczeń. I mam nadzieję, że będzie nas coraz więcej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Oferujemy Iwan czaj.
OdpowiedzUsuń100% ekologiczny produkt. Jest wyprodukowany z roślin dziko rosnących. Mamy dużo różnych smaków.
Nasza strona internetowa – http://www.iwan-czaj.com/
Zapraszamy
Właśnie przechodzę do etapu wytwarzania herbat. Rękodzieło, kosmetyki, świece, kawę, przetwory, edzone sery, chemię domową, wino, nalewki, warzywniak już robiłam i robię :) Czas na herbatę :) Przeszłam na zerow waste (to moja najnowsza pasja). Jak komuś opowiadam, to ludzie mi mówią: no wiesz, jak masz na to czas ....
OdpowiedzUsuńA każdy człowiek ma przecież 24h/dobę. Ja nie dostałam drugie tyle w prezencie :)