Często
zastanawiam się, jak to jest żyć w ciepłych krajach, gdzie wszystko codziennie
wygląda tak samo, a rytmu nie wyznacza przemijanie pór roku.
To musi być
bardzo beztroskie i wyzwalające, nie martwić się o to, co będzie za miesiąc, bo
za miesiąc będzie… to samo! Te same rośliny, te same owoce, ta sama stałość i
spokój. A z drugiej strony, to właśnie zmienność kocham z naszym klimacie.
Zmienność powoduje, że każda pora roku, każdy nowy sezon wymaga pewnych
przygotowań. Podoba mi się ten rytm i planowanie tego, co też będzie można
zrobić w przyszły roku. Podoba mi się konieczność przygotowań do zimy, kiedy to
nie można wyjść do ogródka i zebrać świeżych warzyw do obiadu. To sprawia, że
trzeba GROMADZIĆ. A gromadzenie to bardzo fajna i kreatywna rzecz.
Co prawda,
dopiero raczkuję w tworzeniu zimowych przetworów, które pozwolą przeżyć w miarę
zdrowo tę nieprzyjemną porę roku. Nie jestem w stanie zrobić nawet ćwierci
tego, co bym chciała, a marzy mi się spiżarnia pełna kolorów i aromatów,
zamkniętych w słoikach, pełna suszonych, kiszonych, marynowanych pyszności,
pełna konfitur, soków i nalewek. Pocieszam się, że w przyszłym sezonie, gdy w
końcu będę „na swoim”, będę mogła rozwinąć pełnię mojej leniwej fantazji i
zgromadzić prawdziwe skarby pachnące latem, gdy za oknem sypać będzie śnieg.
Korzystam
jednak z dobrodziejstw natury chociaż w minimalnym stopniu. Nucąc pod nosem
frazę „daaary, dary lasu” w rytm piosenki Ryszarda R., zbieram wesołe jagódki.
Do tej pory żyłam w przeświadczeniu, że w „moim” lesie jagód jest jak na
lekarstwo. Uparte penetracje meandrów leśnych wskazały, że jest wręcz
przeciwnie. Wydzieram więc przyrodzie jagódki, kalecząc się o jeżynowe kolce,
walcząc z komarami i próbując nie marudzić, że to bardzo żmudna robota.
Wszystkie drobne przeszkody jednak całkowicie znikają, kiedy już w domu stoję
przed wielką michą uśmiechniętych owocków, pachnących tak pięknie, że chciałabym
zjeść je wszystkie. Smuci mnie jednak, że jagody już się kończą, a ja chyba
jeszcze nie mam tyle, żeby wystarczyło mi na całą zimę, ale na szczęście, będą
też inne owoce.
"Daaary, dary lasu" |
W zeszłym roku
stawiałam na dżemy i soki. Kiedy okazało się, że dżemy jakoś nie idą, a soki wręcz
przeciwnie, znikły w ciągu tygodnia od wykonania, zaczęłam szukać alternatyw. I
znalazłam jedną taką, że nie mogę wyjść z podziwu nad ludzką pomysłowością.
Część jagód po
prostu ususzyłam, żeby było do herbatek. Z drugiej części zrobiłam czary.
Pomysł
wyniosłam ze Zlotu Zielarskiego, niech będzie chwała Obliczom Gruzji i prezentacji
o jedzeniu i jego przechowywaniu. Postanowiłam zrobić „szmaty”.
„Szmata”, to
nic innego jak suszona pulpa owocowa, odpowiednio później pocięta i
przechowywana. Miałam jednak dylemat, czy suszyć tak owoce świeże, czy może
lekko podgotowane i odparowane z wody. Pojęcia jednak nie miałam, pod jaką
nazwą cudo takie istnieje w Internetach i gdzie szukać. Cierpliwość jednak
popłaca, przysmak ten nazywany jest owocowymi „skórkami” lub „rolkami” i
sposobów na wykonanie znalazłam kilka. Wybrałam ten najbardziej naturalny, oto
on:
Owocowe skórki, szmatki, rolki
Świeże owoce
(czyli u mnie jagódki) umyłam, przebrałam, odsączyłam z wody i zmiksowałam na
gładką masę. Masę następnie wylałam na blachy do pieczenia wyściełane papierem
do pieczenia. Eksperymentowałam z grubością jednej warstwy, bo nie wiedziałam,
jak długo to cudo będzie schło. Wyszło na to, że nawet te grubsze mają się
całkiem nieźle. Ostatecznie moje warstwy mają ok. 0,5 cm grubości. Blachy
pakuję do piekarnika i podsuszam przez jakieś 2 h w temperaturze 50-70 stopni z
termoobiegiem, a to głównie dlatego, że teraz jest zimno, pochmurno, a w ogóle
to zabieram się za takie rzeczy wieczorem. Podsuszone „szmatki” zostawiam na
noc w uchylonym piekarniku i na następny dzień wystawiam na słoneczny parapet
(o ile pogoda pozwala) lub suszę dalej w piekarniku. Wstępnie podsuszone schną
do końca ok. 2-3 dni na słońcu. Podejrzewam, że gdyby zagościły u nas upały,
piekarnik byłby zupełnie zbędny i owoce schłyby błyskawicznie.
„Szmatki” gotowe
są wtedy, kiedy bez problemu odrywają się od papieru, nie brudzą, można nimi
majtać, podrzucać i robić inne cuda (jak na pierwszym zdjęciu). Gotowe „szmatki” tnę na paski i zwijam w
ruloniki, a te zostawiam na powietrzu, żeby sobie doschły. Po kilku dniach
pakuję do słoika i powstrzymuję się, żeby ich nie zjeść.
Gotowe rolki |
„Szmaty” są
super. Jagodowe są kwaśne, pachnące, mają konsystencję lekko gumową, można je
żuć, memłać, ssać. Są doprawdy fascynujące, bardzo mi się podobają. Można robić
dowolne owocowe Miksy w dowolnych konfiguracjach. Ja na pewno skuszę się na
jabłkowe, gruszkowe jeżynowe i malinowe. A już najbardziej cieszy mnie, że
dzięki nim będę mogła cieszyć się chociaż namiastką owoców nawet zimą, kiedy
najbardziej mi tego potrzeba i najbardziej tęsknię za letnimi owocami.
Pracy przy tym
niewiele, a efekty po prostu cieszą. Polecam!
Super pomysł, podesłałam mojej mamie :)
OdpowiedzUsuń