Fajnie jest
być lokatorem lasu. A właściwie, to nie tylko lasu.
Mieszkam sobie na suchych
łąkach, porośniętych kocanką piaskową i równie piaskowym jasieńcem, a dach nad
głową utkany mam z liści czeremchy i brzozy. Na wakacje wyjeżdżam na łąki te
bardziej podmokłe, gdzie bawię się w „łapanie much” z niecierpkiem himalajskim,
stroję się w korale kaliny, gdzie łabędzie nie mają dziobów wymalowanych tak
mocno, jak te w mieście. Walczymy na miecze orężem z pałki wodnej, a zmęczeni
siadamy nad brzegiem Odry, licząc kormorany. Gdy już się do syta naodpoczywam,
idę do pracy. A pracuję w lesie i wiejskich okolicach. Przeczesuję ściółkę
leśną w poszukiwaniu grzybów i borówek, wyłuskuję kryształy wonnej żywicy
sosnowej lub zaglądam do porzuconych obejść i sadów, które obfitują w prawdziwe
skarby. Skarby zapomniane i porzucone, leżące pod drzewem i niechciane. Ja
zbieram je do koszyka z czułością, ciesząc się, że Mateczka Natura o dzieciach
swych pamięta i obdarowuje nas szczodrze, pilnując, żebyśmy głodni od niej nie
wyszli.
Ostatnio
Mateczka w porozumieniu z Ciotką Jesienią wyjątkowo hojnie mnie potraktowała.
Oddała mi z uśmiechem wiadro jabłek – dużych, soczystych i słodkich, dokładnie
takich, jakie ludzie bezmyślnie kupują w markecie, ale lepszych, bo nie
pryskanych i za darmo. Dała mi też worek cierpkich, żółtych ulęgałek, trochę
jeżyn i całą górę dzikich śliwek, gdzie słodki, miodowy w smaku i barwie miąższ
schowany jest pod orzeźwiająco kwaśną skórką, alarmująco czerwoną.
Będą octy,
pomyślałam sobie. I tak też się stało. Mam słoiczek aromatycznego octu
jeżynowego, który pachnie słońcem. Mam wiadro octu śliwkowo-gruszkowego. I
jeszcze większe jabłkowego. Zapasy na cały rok!
Mam też
suszone jabłuszka i skarby w słoikach. Musy owocowo-ziołowe, w sam raz do
jaglanki na mleku albo do wyjedzenia ze słoiczka w razie potrzeby uzupełnienia
owoców we krwi. Bez cukru. Bez sztucznych barwników i aromatów. Bez wymyślnych
etykietek i w cenie, z którą konkurować nie może nic. Zapraszam na pyszności.
LAWENDOWA ŚLIWKA
Składniki:
- Micha mirabelek czy innych dzikusów. Żółte, czerwone, każde.
- 1-2 łyżki masła
- Łyżeczka suszonych kwiatów lawendy
- Ewentualnie miód
Przygotowanie:
Mirabelki są
wyjątkowo odporne na drylowanie, dlatego przetarłam je przez krajarkę do warzyw,
taką okrągłą, siatkowatą No, taką, o. Kto nie lubi kwaśnych przetworów, może od
razu oddzielić miąższ od skórek. Ja lubię kwach. U mnie skórki zostały. W
garnku rozpuściłam masło i wrzuciłam przetarte śliwki. Pogotowałam chwilę i
zmiksowałam całość blenderem na gładką masę. Dodałam łyżkę miodu, bo mus
wyszedł wyjątkowo kwaśny. Dodałam lawendę i gotowałam jeszcze pół godziny.
Jako, że zastała mnie noc, a mus był jeszcze dość rzadki, zostawiłam go na noc
i na następny dzień, gotowałam na małym ogniu jeszcze około godziny. Gorący
zapakowałam do słoików. Dopiero później przyszło mi do głowy, że gdybym nie
dodała miodu, otrzymałabym świetny kwaśny sos do mięs. Trudno. Spróbuję w
przyszłym roku.
IMBIROWA GRUSZKA
Składniki:
- Micha gruszek-ulęgałek
- 1-2 łyżki masła
- 2 cm kawałek imbiru
Przygotowanie:
Wybrałam co
większe i bardziej dojrzałe ulęgałki, pokroiłam na ćwiartki i wycięłam gniazda
nasienne. Reszta poszła analogicznie do śliwek: rozpuściłam masło, wrzuciłam
gruszki, gotowałam do zmięknięcia, zmiksowałam, dodałam posiekany imbir,
odparowałam, zapakowałam do słoików – banalne i pyszne.
Masło dodaje
musom bardzo fajny, zaskakujący smak. Jestem zadowolona. Chcę więcej owoców.
Gdybym miała tyle cierpliwości, zrobiłabym mus z owoców róży pomarszczonej. Z
rozmarynem. Albo cynamonem. Albo kardamonem.
Nie ma gruszek. Ani śliwek. Ale jest lawenda! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz