Zawsze
uwielbiałam lasy liściaste, natomiast te iglaste jakoś nie zachwycały mnie
swoją urodą.
Być może
dlatego, że otacza mnie typowy bór sosnowy, gdzie rzadko trafić można na
naprawdę duże i stare okazy dębów czy buków. Ot, sosny, czasem świerki i brzozy
dużo paproci, mchów, traw i właściwie tyle. No, są jeszcze jagody i borówki. I
wrzosy. Czyli w sumie całkiem sporo dobroci, ale widok ten jest dla mnie tak
znajomy i oczywisty, że tęskno mi zawsze do drzew liściastych, a sosny mijam
bez większego zastanowienia i przyglądania się (no, chyba, że zbieram żywice
lub żuję igiełki).
Najbardziej
bór sosnowy przytłacza mnie latem – jak wszystko. Wypłowiały, suchy,
trzeszczący pod nogami, pozornie martwy. Nic ciekawego, prawda?
Ale teraz, w
ostatnich ciepłych i słonecznych dniach, mój las przeszedł prawdziwą
metamorfozę. Zrobił się świeży i wilgotny. Liście borówki brusznicy lśnią w
słońcu, tak samo jak misterne pajęczyny krzyżaków. Soczyście zielony mech,
nasiąknięty jak gąbka kusząco ugina się pod stopami – zawsze na jego widok mam
ochotę zdjąć buty i biegać po nim boso. Wrzosy zachwycają kolorem, a porosty,
rosnące nieopodal tworzą miniaturowe krainy nie z tego świata.
W tym
wszystkim królują grzyby. Grzyby niezliczonych form, barw i wielkości,
sprawiające wrażenie przybyszów z kosmosu. Piękne, pachnące i fascynujące.
Podczas gdy moi bliscy wypatrują w ściółce podgrzybków, ja z aparatem poszukuję
osobliwości. Wczorajsze grzybobranie w nie obfitowało, zapraszam więc do świata
grzybowych cudów.
Piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję.
Usuń