Od kwietnia
tego roku zbieram zioła. Mam pełną szafkę dwulitrowych słojów z suszonymi
ziołami, mam cały arsenał intraktów, glicerytów, maści i kremów ziołowych
produkcji własnej. I wiecie, jakoś często w zioła wątpię. Fajnie tak, jak
dookoła pachnie ziołami, fajnie jest mieć caaały zapas aromatycznych, darmowych
leków, ale nie zawsze jestem przekonana o ich skuteczności. Zwłaszcza w przypadku
przeziębień – nie ważne, czy wspomagam się ziołami, czy biorę zwykłe leki
(oczywiście już mi się to nie zdarza), czy tańczę przy księżycu, czy staję na
rzęsach – sprawdza się u mnie teoria, że „katar nieleczony trwa tydzień, a
leczony siedem dni”. I nie ma możliwości, żeby zdarzyło się inaczej.
A jednak,
chwil zwątpienia mam coraz mniej, za to coraz częściej zdarza mi się bardzo
pozytywnie zaskoczyć, na własnej skórze doświadczyć leczniczej mocy natury.
Może wynika to z faktu, że coraz więcej wiem i umiem się z ziółkami obchodzić?
Jednym z
bardzo pozytywnych zaskoczeń był dla mnie ostatnio piołun – takie szczęście w
nieszczęściu.
Z przyczyn
bardzo nieistotnych ostatnią sobotę rozpoczęłam namiętną dyskusją z muszlą
klozetową. Wysłuchiwała mnie cierpliwie za każdym razem, kiedy się przed nią
wyzewnętrzniałam, ja z kolei myślałam, że zejdę z tego świata. Kiedy w końcu o
godzinie 15:30 stwierdziłam, że chyba jestem w stanie zjeść śniadanie, żołądek
dalej miałam zmulony i po kilku kęsach doszłam do wniosku, że jednak się
troszkę przeliczyłam.
I tak sobie
siedzę, cierpiąc wewnątrz i dumam, jak sobie ulżyć. „PIOŁUN!” wrzasnęłam w
duchu. No tak, przecież gdy Mężczyzna ostatnio stwierdził, że mu żołądek nie
trawi i skoro obiad nie idzie w jedną, to chyba pójdzie w drugą, napoiłam go
naparem z piołunu, który akurat wykorzystywałam do kremu. Skoro samiec
stwierdził, że podziałało i momentalnie maszyneria ruszyła pełną parą, no to
trzeba spróbować.
Zaparzyłam
sobie napar z ziela piołunu, wymościłam się wygodnie w fotelu i przystąpiłam do
picia, pomna faktu, że gorzkie zioła trzeba CZUĆ, żeby były skuteczne. Cztery
łyżeczki przeżyłam, przy piątej wykręciło mi gębę i stwierdziłam, że dalej nie
dam rady. Więcej, napar zapiłam natychmiast kawą z mlekiem i miodem – ku
rozbawieniu mojej mamy, bo przecież tak na pewno nie zadziała.
Cud nad cudy:
po pięciu minutach bujanie w żołądku ustało, wszelkie organy trawienne
zabulgotały wesoło jak zwykle, a śniadanie przestało smakować jak dywan. Polecana
wszem i wobec mięta dla laików nawet się nie umywa i może piołunowi najwyżej
lizać pięty.
Tak bardzo
zaskoczyło mnie działanie piołunu, tak bardzo uradowało, że miałam ochotę słoik
z zielem uścisnąć i postanowiłam sobie, że po prostu MUSZĘ skonstruować jakiś
cudowny specyfik na trawienie, którego gwiazdą się on stanie.
I tak sobie od
tej soboty myślę i planuję, czytam i się dowiaduję a w głowie kształtuje mi się
przepis na nalewkę na trawienie. Składników wciąż mi przybywa i obawiam się, że
zanim doczekam się spirytusu do specyfiku, będę mieć ich miliardy. Na razie
lista wygląda tak:
- Ziele piołunu
- Kardamon
- Cynamon
- Goździki
- Skórka z pomarańczy
- Laska wanilii
- Korzeń arcydzięgla
- Anyż gwiaździsty
- Ziele bluszczyku kurdybanka
- Owoc borówki czernicy
- Kłącze tataraku
- Owoc róży dzikiej
- Kurkuma
- Korzeń mniszka lekarskiego
- Ziele angielskie
- Ziele kocanki piaskowej
Do takiej
nalewki wrzucić można caaałe mnóstwo innych ziół, które obecnie są poza moim
zasięgiem, więc wykorzystam to, co mam. Proporcje zapewne zastosuję „na oko”.
Przy okazji
zdobywania informacji na temat trawienia, znalazłam też u dra Różańskiego
przepis na nalewkę z ziela angielskiego przeciw mdłościom:
„Nalewkę z ziela angielskiego
można sporządzić zalewając 100 g owoców 500 g spirytusu 70%, pozostawić w słoju
na 7 dni, przefiltrować. Zażywać po 5 ml 1-4 razy dziennie, zależnie od
potrzeby. Również do wcierania w skórę.”
Na pewno się
na nią skuszę.
Tymczasem idę
testować szyszki z chmielu. Może znów mile się zaskoczę i uwierzę w zioła w
pełni?
Też ostatnio coraz bardziej zagłebiam się w ziołowe tematy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dodaję do obserwowanych :D
A raczej dodałabym, ale nie ma przycisku :(((((
UsuńAaa, bo ja z lasu, nie umiem w internety :)
UsuńTeż odkryłam cudowną moc piołunu w tym roku i nie mogę przeboleć, że ktoś z domowników mój papierowy woreczek z wakacyjnie uzbieranym suszem gdzieś przestawił albo wyrzucił. Smakowo polecam napar z mięty z dosłownie odrobiną piołunu (pomysł z lektur o krajach południowo-wschodnich), na upały był świetny:)
OdpowiedzUsuńCałkiem żwawy piołun spotkałam jeszcze wczoraj na spacerze, może warto poszukać i uzupełnić zapas?
UsuńMięta z piołunem brzmi smacznie. Na pewno spróbuję.