Najpierw była
ciekawość. Później w ręce wpadły trzy sztuki do wypróbowania. Później była
chęć, a zaraz po niej obawa, że nie wyjdzie, bo to przecież takie trudne. Na
samym końcu wkroczyła determinacja i pierwsza próba. Później już tylko radość,
czekanie, więcej radości i w końcu wielka piana z bąbelkami.
Mowa
oczywiście o mydle. Ale nie o takim zwykłym, tylko własnym. Pięknym i dobrym
dla skóry mydełku, o nieskończonej ilości barw, form i zapachów. Czysta
(dosłownie) radocha i wielka satysfakcja. Mnóstwo zabawy i świetne pole do
popisu dla kreatywności. A wystarczy tylko kilka prostych składników i
cierpliwość.
Jakie są
zalety takiego domowego mydełka?
- Posiada pewien procent niezmydlonych tłuszczy, które pielęgnują skórę.
- Nie są wyjaławiane z dobroczynnej gliceryny, jak te mydła ze sklepu.
- Mogą służyć do zadań specjalnych za sprawą dodatków, jakie do nich dodamy.
- Można nawet zrobić mydło do włosów z dodatkiem kwasu cytrynowego, ale tego jeszcze nie próbowałam.
- Naprawdę, każdy może je zrobić!
No dobra, ale
zanim zaczniemy robić mydło, koniecznie należy zapoznać się z podstawowymi
zasadami i informacjami.
JAK TO SIĘ WŁAŚCIWIE ROBI?
Mydło powstaje
w procesie zmydlania tłuszczy maści wszelakiej za pomocą ługu. Ług powstaje ze
zmieszania zasady z jakimś rozpuszczalnikiem. W przypadku domowych mydeł
zazwyczaj rozpuszcza się wodorotlenek sodu lub wodorotlenek potasu w wodzie
destylowanej. W efekcie otrzymuje się mydła sodowe (w kostce, twarde) lub
potasowe (maziste, w postaci pasty). Pamiętać trzeba, że taki ług to silnie
żrąca substancja, więc produkcja mydła wymaga chociaż minimum ostrożności.
Zwykłe mydło sodowe już po dobie od zrobienia można wyjąć z formy i pokroić,
jedna pamiętać trzeba, że takie świeże mydło absolutnie nie nadaje się do
użytku! Wciąż ma odczyn silnie zasadowy i jest szkodliwe dla skóry. Istnieją
legendy, że mydło w pierwszej dobie po zrobieniu przechodzi przez tzw. fazę
żelową i robi się przezroczyste, ale osobiście nigdy nie udało mi się uchwycić
tego momentu. No dobrze, kiedy mydło już wyjmiemy z formy, należy umieścić je w
przewiewnym, w miarę ciepłym miejscu i zostawić w spokoju na minimum 4-6
tygodni. Oczywiście jest to spokój względny, bo ja dojrzewające mydła
regularnie odwiedzam, oglądam i wzdycham, że „jeszcze dwa tygodnie”. Proces dojrzewania
mydła przyśpieszyć można w piekarniku, ale sama nigdy tego nie stosowałam, więc
nie wypowiem się szerzej na temat tego aspektu.
PO CZYM POZNAĆ, ŻE MYDŁO JEST JUŻ
ZDATNE DO UŻYTKU?
Po odczynie,
oczywiście! Mydło powinno mieć odczyn w zakresie 7-9,5. Jak dla mnie, im niższy
tym lepszy. Najłatwiej jest to sprawdzić za pomocą papierka lakmusowego, jednak
nie obawiajcie się, jest prostszy sposób, nie wymagający żadnego sprzętu. Mydło
wystarczy… polizać. No, może nie dosłownie, bo wystarczy przytknąć do niego
czubek języka. Jeśli szczypie – jeszcze nie dojrzało. Jeśli nie szczypie, tylko
po prostu smakuje mydłem - gratulacje! Możecie iść do wanny z waszym nowym
nabytkiem!
NIE TAKI ŁUG STRASZNY
Jak już
wspomniałam, ług jest silnie żrącą i niebezpieczną substancją. Jednak zanim się
przerazicie i zniechęcicie, pamiętajcie, że wystarczy przestrzegać kilku
prostych zasad i przejawiać odrobinę rozsądku, żeby mydełko ukręcić bez
problemu. Teraz będą rzeczy ważne, więc proszę o skupienie:
Najważniejsze
jest przygotowanie stanowiska. Zazwyczaj jest to kuchnia, ze względu na dostęp
do wody i kuchenki. Z używanego blatu zniknąć muszą wszelkie niepotrzebne
rzeczy, a zwłaszcza jedzenie. Blat dla bezpieczeństwa można przykryć kartonem.
Okna należy otworzyć a wszelkie niezbyt rozgarnięte stworzenia w postaci
zwierząt, dzieci i innych fajtłapowatych członków rodziny należy bez ceregieli
z kuchni wykopać. Zanim przystąpicie do działania, skompletujcie sobie wszelkie
narzędzia i składniki, jakie będą wam potrzebne w całym procesie i upewnijcie
się trzy razy, czy to już na pewno wszystko i czy przypadkiem blender nie leży
wciąż w szafce, zakopany pod milionem innych rzeczy.
Odzież
ochronna jest konieczna: obowiązkowo zaopatrzcie się w gogle i gumowe rękawice,
przyda się też fartuch laboratoryjny, albo chociaż ubranie z długim rękawem, na
którym nam zbytnio nie zależy. Pod ręką
dobrze jest mieć odkręconą butelkę octu i ręczniki papierowe, alby w razie
potrzeby natychmiast przemyć powierzchnię zalaną ługiem.
Dobór naczyń
do produkcji mydła też nie może być kwestią przypadku. Żeby ich nie zniszczyć,
należy wybierać te ze szkła, silikonu lub stali nierdzewnej. Nadają się też
garnki emaliowane, pod warunkiem, że nie mają uszkodzonej emalii. Formy też
dają duże pole do popisu. Najwygodniejsze są te silikonowe, bo łatwo wyjąć z
nich mydło, ale równie dobrze sprawdzą się plastikowe pojemniki lub kartoniki,
np. po sokach, wyściełane papierem do pieczenia. Mnie marzą się formy
drewniane, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Gotowe formy do mydła (np. TE)
dadzą nam naprawdę śliczne kostki, jednak ich cena skutecznie odstrasza,
dlatego ja korzystam właśnie z silikonach form do muffinek i ciast. Gotowe
kostki kroić można zwykłym nożem. Ja miałam to szczęście, że za jedyne 20 zł
dorwałam piękną gilotynkę. Nie wiem, jakie było jej pierwotne przeznaczenie,
ale świetnie sprawdza się w krojeniu mydła.
Wszelkie
naczynia i formy, które miały kontakt z ługiem lub świeżym mydłem, myjemy w
rękawicach, z użyciem dużej ilości bieżącej wody. Ja po wstępnym myciu wrzucam
je dodatkowo do zmywarki. Ogólnie rzecz biorąc, najlepiej byłoby mieć osobne
naczynia, akcesoria i blender przeznaczone tylko do produkcji mydła, ale
ostatecznie jest to zbędny zbytek.
I co, takie to
straszne? Nie? To idziemy dalej.
TAJEMNA RECEPTURA
Na początek,
potrzebujemy przepis na mydło. Można znaleźć w Internecie już gotowe. Ja
szczerze mówiąc, z gotowców nigdy nie korzystałam, bo zazwyczaj brak mi
jakiegoś składnika. Wszystkie mydła projektuję sama, z użyciem TEGO KALKULATORA. Wystarczy zaznaczyć podstawowe informacje, wybrać odpowiednie
oleje z listy a kalkulator sam pokaże nam ile wody i NaOH należy użyć.
Dodatkowo kalkulator informuje, jakie właściwości będzie mieć nasze mydło
(twardość, pienistość, kremowość, właściwości myjące, itd.). Jeśli okaże się,
że coś nie gra, przepis można bardzo łatwo zmodyfikować.
Od razu
uczulam: jeśli korzystacie z gotowych przepisów, lub już macie recepturę
zaprojektowaną w kalkulatorze, należy się jej ściśle trzymać. Każdy tłuszcz
potrzebuje innej, ściśle określonej ilości wodorotlenku do zmydlenia, więc
wszelkie modyfikacje, nieuwzględniające stosunku ługu do olejów są niewskazane.
Chociaż z drugiej strony, zawsze gdy projektuję przepis, łączna waga moich
olejów wynosi 500 g, wody 190 g, a ługu, mimo lekkich modyfikacji, waha się
między 70-72 g, więc w sumie różnica nieznacząca. Mimo to, zachęcam do
trzymania się przepisu.
No to co?
Robimy?
MYDŁO „NA SUCHO”
Zanim podam
konkretne przepisy, opiszę krok po kroku, jak mydło zrobić.
Potrzebujemy:
- Przepis na mydło
- Odpowiednie oleje
- Wodę destylowaną
- Ewentualne dodatki i olejki eteryczne
- Waga kuchenna
- Termometr kuchenny
- Blender
- Naczynie na ług: najlepiej słoik
- Do mieszania ługu: szklana bagietka lub łyżeczka ze stali nierdzewnej
- Naczynie do rozpuszczania olejów: u mnie garnki ze stali nierdzewnej
- Zapas naczyń i naczynek pod ręką: zwykle ma pod ręką dwie puste szklanki: jedna do odważania ługu, druga od olejów, większy garnek z wodą do rozpuszczania olejów w kąpieli wodnej, garnek z zimną wodą do chłodzenia ługu lub olejów, milion zapasowych łyżeczek
- Obowiązkowo ocet i ręczniki papierowe
To chyba wszystko.
Wykonanie:
Kiedy już
ubierzemy się w ochronny kombinezon, wygonimy wszystkich z miejsca kaźni a
wszelkie instrumenta będziemy mieć przy sobie, zaczynamy mydlić.
Krok 1. Przygotowujemy ług: w
IDEALNIE SUCHYM naczyniu odważamy potrzebną ilość NaOH. W słoiku odważamy wodę,
potrzebną do uzyskania ługu. Teraz ostrożnie wsypujemy NaOH do wody (nigdy na
odwrót) i delikatnie mieszamy. Ług zrobi się gorący i będzie parował
nieprzyjemnymi wyziewami. Nie należy się nad nim pochylać ani wąchać, bo opary
podrażniają. Nie raz bolało mnie później gardło. Gotowy ług odstawiamy w
bezpieczne miejsce. Może być to zlew, w którym nie narobi szkód jeśli się
rozleje. Ja stawiam go na parapecie obok otwartego okna i zostawiam w spokoju.
Krok 2. Przygotowanie olejów:
oleje stałe rozpuszczamy w kąpieli wodnej, zaczynając od tych o największej
temperaturze topnienia (np. masło shea czy masło kakaowe). Do już rozpuszczonych
wlewamy oleje płynne. Należy pamiętać, że jeśli używamy ziołowych maceratów
olejowych lub np. oleju laurowego, dodajemy je NA KOŃCU, do już zmiksowanej masy
mydlanej, aby nie zabić doszczętnie ich leczniczych właściwości.
Krok 3. Czekamy: oleje oraz ług muszą
być w zbliżonej temperaturze, żeby je wymieszać. Jest to ok. 40 stopni
Celsjusza (chyba w przedziale 39-45, ale nie dam sobie ręki uciąć). Dlatego też
najpierw lepiej wykonać ług, który będzie sobie w spokoju stygł w trakcie
przygotowywania olejów. W razie potrzeby i jedno i drugie można schłodzić
poprzez wstawienie naczynia do garnka z zimną wodą.
Krok 4. Zabawa: gdy już otrzymamy
pożądane temperatury, czas na mieszanie. W dłoń chwytamy blender i cieniutką
strużką wlewamy ŁUG DO OLEJU (nie na odwrót), jednocześnie miksując. I tak
sobie miksujemy cierpliwie, dając co jakiś czas blenderowi odsapnąć, póki nasza
masa nie stanie się gęstsza i budyniowa. Jeśli na mydle zostaje słaby ślad po
przejechaniu np. łyżką, to dobry czas na dodanie dodatków: maceratów olejowych,
suszonych ziół (nigdy świeżych), kakao, mielonej kawy, barwników, glinek,
olejków eterycznych – czego tylko dusza zapragnie.
Krok 5. Znów czekamy: gotowe
mydło należy wlać do formy (foremek), owinąć papierem, ręczniczkiem, żeby miało
ciepło i odstawić w bezpieczne miejsce, z dala do wścibskich oczu i
wszędobylskich łap. Kiedyś się z tego śmiałam, ale kakaowe mydło FAKTYCZNIE
wygląda i pachnie jak budyń.
Krok 6. Po dobie mydełko kroimy i
odstawiamy do dojrzenia na 4-6 tygodni.
Ot, cała
filozofia!
Nie powiem wam
zbyt wiele na temat dodatków do mydeł, ponieważ nie używam ani olejków
eterycznych, ani specjalnych barwników, po jednej przygodzie z płatkami róży
zrezygnowałam również z dodawania suszonych ziół, bo ani to wygląda, ani
pachnie. Za to bardzo lubię olej laurowy, który daje piękną, zieloną barwę i
piękny zapach, masło kakaowe, barwiące na żółto, a także kawę, cynamon, kakao i
wanilię – tylko z tymi składnikami moje mydełko miało jakikolwiek (acz wciąż
słaby) zapach.
No dobra,
skoro wiecie już wszystko, to czas na przepisy.
MOJE PIERWSZE MYDŁO – LAUROWE
Składniki:
- Olej kokosowy – 175 g
- Masło shea – 100 g
- Oliwa pomace (z wytłoczyn z oliwek) – 150 g
- Olej rycynowy – 50 g
- Olej laurowy – 25 g
- NaOH – 70 g
- Woda – 190 g
Jak już
wspominałam wyżej, rozpuszczony olej laurowy dodaje się na końcu do gotowej
masy. Gotowe mydełko wyszło jasnozielone (nie wiem, czemu na zdjęciu jest żółte) i zadziwiająco intensywnie pachnące.
Pięknie się pieni kremową pianą, nadaje się do mycia twarzy, a nawet włosów (z
kwaśną płukanką). To mydło było strzałem w dziesiątkę i „fartem nowicjusza”,
jak dla mnie najlepsze ze wszystkich, które zrobiłam.
MYDŁO DRUGIE - „RÓŻANE”
Składniki:
- Olej kokosowy (a właściwie macerat olejowy z płatków róż – pięknie pachnie pączkami z marmoladą różaną) – 150 g
- Masło shea – 125 g
- Oliwa pomace – 100 g
- Olej ze słodkich migdałów – 75 g
- Olej rycynowy – 50 g
- NaOH – 70,01 g
- Woda – 190 g
- Dodatkowo: suszone płatki róż
Płatki róży
dodałam na samym końcu, do gotowej już masy. Oczywiście, mydło ani nie wygląda
ładnie, ani nie pachnie, czyli nie osiągnęłam efektu, jaki był zamierzony.
Jednakowoż, wciąż jest całkiem niezłym, fajnie pieniącym się mydłem. Jeśli
wywalić płatki róż i użyć zwykłego oleju kokosowego, otrzyma się całkiem
przyzwoite, prawie białe mydełko.
TRZECIE MYDŁO – KAWA I CYNAMON
I tu,
niestety, pokażę wam tylko zdjęcie, bo przepis przepadł w czeluściach moich
notatek na samoprzylepnych karteczkach. Dopiero, kiedy pogubiłam w ten sposób
mnóstwo fajnych przepisów, wpadłam na to, żeby założyć sobie do tego celu
zeszyt :)
Niemniej,
możecie do tego mydła w powodzeniem wykorzystać przepis z poprzedniego mydła.
Cały myk polega na tym, żeby masę mydlaną podzielić na pół i do jednej części dodać
zmieloną kawę z cynamonem w ilości „na oko”. Jednak z cynamonem nie należy
przesadzać, bo co wrażliwszą skórę może podrażniać. Oczywiście, mydło miało
mieć ładne wzorki, ale jeszcze nie opanowałam tej trudnej sztuki, więc jest, jak
jest. Warto dodać, że zapach kawy i cynamonu się utrzymał. Nie jest bardzo intensywny,
ale jest.
MYDŁO CZWARTE – KAKAOWE
Składniki:
- Olej kokosowy – 150 g
- Masło shea – 125 g
- Masło kakaowe – 100 g
- Olej ze słodkich migdałów – 75 g
- Olej rycynowy – 75 g
- NaOH – 70,41 g
- Woda – 190 g
- Dodatkowo: zmielone surowe ziarna kakaowca lub po prostu gorzkie kakao
Mydło pachnie
kakao i całkiem zachęcająco wygląda. Jeszcze nie było testowane, więc nic
więcej powiedzieć o nim nie mogę. Jest to moje pierwsze mydło z wykorzystaniem
masła kakaowego – nie znam jego „zachowania” w mydle, więc wszystko okaże się
za jakieś 3 tygodnie :)
MYDŁO PIĄTE – ZNÓW LAUROWE
To mydło
nastręczyło mi trochę problemów. Chciałam uzyskać mydło dwukolorowe:
biało-zielone. Logicznym jest fakt, że wystarczy podzielić masę mydlaną na pół
i do jednej połowy dodać olej laurowy, prawda? Jednak miałam wątpliwości, bo
przecież w takim razie albo w białej części będzie za dużo ługu w stosunku do
oleju, albo w zielonej za mało. Tak na chłopski rozum. Wolałam nie ryzykować,
więc zrobiłam tak: spisałam wszystkie oleje do tego mydła (oprócz laurowego) i
podzieliłam ich ilości na dwa. Osobno opracowałam przepis na część białą – bez oleju
laurowego i zieloną – z olejem laurowym. W ten sposób robiłam jednocześnie dwa
mydła, brudząc dwa razy więcej naczyń niż zwykle i zajmując dwa razy więcej
miejsca. Ostatecznie moja nieumiejętność robienia wzorków na mydle znów
sprawiła, że wcale nie wygląda tak pięknie, jakbym chciała, ale to nic,
przynajmniej miałam duuużo zabawy. Nie sądzę, żeby komuś chciało się tak bawić,
więc przepisu nie podaję.
Podoba
wam się zabawa w mydełka? NO TO DO ROBOTY! Samo się nie zrobi :)
Cześć!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszę że mydełka się udały i będę mogła skorzystać z przepisów! Wyglądają cudownie!:) powiedz tylko gdzie można kupić wodorotlenek sodu? Pozdrawiam.
Ja mam dobrego "dostawcę", więc w sumie nie wiem. A jeśli się czegoś nie wie, to najlepiej szukać w internetach. Na pewno będzie na Allegro lub na jakiejś stronie z półproduktami do kosmetyków.
Usuńnie wiem czy to przez te foremki, czy przez ciepły kolor, mydełka wyglądają bardzo smakowicie :P
OdpowiedzUsuńrównież zastanawiam się, gdzie by to można kupić ten tajemny wodorotlenek sodu. gdy zapytałam w aptece pani magister spojrzała na mnie bardzo wymownie...
Pozdrawiam!
http://zielonyklub.pl/ - tu sprzedają, ale nigdy nic tutaj nie kupowałam.
UsuńWodorotlenek sodu to po prostu soda oczyszczona. A znalazł by się jakiś przepis na krem do twarzy, jakiś lekki i nawilżający? Byłabym bardzo wdzięczna.
OdpowiedzUsuńSoda oczyszczona to wodorowęglan sodu, proszę nie wprowadzać ludzi w błąd.
UsuńZrobiłam do tej pory trzy eksperymentalne kremy do twarzy, przy czym ja używam tylko jednego (reszta trafiła do innych osób), więc tylko o tym jednym mogę pisać. Nie mam dużego doświadczenia w tej materii, nie mam też zbyt wymagającej skóry, więc nie jestem w stanie za bardzo się na ten temat wypowiedzieć - ot, bez różnicy czy nawilżam, czy natłuszczam, nic mi raczej nie zaszkodzi.
UsuńInna sprawa, jako emulgatora do kremów używam lanoliny - ona powoduje, że kremy są ciężkie, dość tłuste i wolno się wchłaniają, typowe zimówki albo na noc. Żeby uzyskać krem lekki, trzeba byłoby użyć innego emulgatora, np. alkoholu cetylowego, które nie posiadam i kompletnie nie znam jego działania.
Co do wodorotlenku, owszem, to nie jest soda. JEDNAKOWOŻ do mydła potrzebna jest substancja zasadowa: w teorii mydło można zrobić nawet z Kreta (ABSOLUTNIE NIE POLECAM)albo z popiołu - jak to się robiło kiedyś. Być może latem poeksperymentuję i spróbuję ukręcić coś na popiele.
Hej, jestem fanatyczką mydeł:) przeważnie robię ok. 2kg na raz, ponieważ rzadko mam na to czas... Może też się kiedyś podzielę przepisami, ciągle się waham, bo jeszcze nigdy dwa razy nie robiłam mydła z tego samego przepisu (zawsze coś zmieniam, np dodatki, olejki eteryczne). Aktualnie mam na blogu konkurs rocznicowy. Może chciałabyś przetestować moje mydełko? ;) ma ok. 7% niezmydlonych olejów.
OdpowiedzUsuńZostaw link, chętnie odwiedzę.
UsuńProszę: http://kochajitworz.pl/?p=970
UsuńTa gilotynka to do sera, jak mniemam :) A mydła wyglądają świetnie.
OdpowiedzUsuńGdzież moje maniery... Jako nowy odwiedzacz witam i zachwycam się blogiem, przeglądam go od tygodnia a użytecznych informacji o roślinach odkryłam więcej niż na wszystkich dotychczasowych lekcjach biologii razem wziętych :)
OdpowiedzUsuńZapraszam w moje skromne progi!
UsuńBardzo dziękuję i bardzo się cieszę, że informacje przydatne, bo mnie samej się wydaje, że to tylko ułamek tego, co chciałam bym powiedzieć. Moja wiedza, z kolei, to tylko ułamek tego, czego można się dowiedzieć :)
Tak też sądziłam, że gilotynka była od sera.
No dobra! Skompletowałam już wszystko co potrzeba do tworzenia mydełek - ale jedna pozycja jest strasznie ciężko dostępna:( Mam na myśli olej laurowy. Zeszłam trzy zielarnie - nie mają i nie będą mieć. W sklepach nie ma. W aptekach nie ma. Zostają mi internety. Ale dostrzegłam dwa rodzaje - olej w formie płynnej i stałej - coś jak olej kokosowy. Którego użyłaś Ty? Może polecisz jakąś firmę? Albo sklep?
OdpowiedzUsuńJa miałam w formie stałej. Ten w formie płynnej to prawdopodobnie nie olej laurowy, tylko macerat olejowy z liści laurowych - swoją drogą, całkiem wartościowy, ale taniej wyjdzie zrobić w domu. W przypadku dodawania do mydła maceratu, w kalkulatorze wpisuje się olej, w którym dane zioła były macerowane. Ja swój kupiłam u zaprzyjaźnionej zielarki, w Internecie nie szukałam i nie mogę polecić konkretnego sklepu. Nie wiem też, gdzie ona go kupuje.
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńMam ten sam kłopot - jaki ma być ten olej laurowy - płynny czy stały? Czy to bez różnicy?
Iza
Jak pisałam wyżej - stały. Płynny to prawdopodobnie macerat olejowy z liści laurowych. Na tym można się naciąć - bardzo często olej marchewkowy to właśnie macerat (czyli olej, w którym moczyła się marchew, a nie olej tłoczony z nasion marchwi). Trzeba na to uważać, bo można się naciąć, a producent/sklep często nie zamieszcza tej informacji.
Usuń29 yr old Structural Analysis Engineer Inez Sandland, hailing from Le Gardeur enjoys watching movies like Pericles on 31st Street and Surfing. Took a trip to Thracian Tomb of Sveshtari and drives a Ferrari 275 GTB. porada
OdpowiedzUsuń