poniedziałek, 28 grudnia 2015

Wyznanie grzechów zjadacza zwierząt



***

Pan Cejrowski popełnił swego czasu odcinek o kurach. Najpierw było fajnie: jak kury się wypasa, jak kury latają, jak mieszkają, jak się niosą i jaka jest hierarchia. Super stworzonka. Później było obcinanie lotek, żeby drób nie uciekał, a później, ta sama kura z uciętymi lotkami została zdekapitowana. Nie na wizji, oczywiście. Ale za to na wizji podziwiać można było zarówno kurę bez głowy, jak i głowę bez kury. Później poszło z górki: wyrywanie pierza, opalanie na spirytusie, rozłożenie na czynniki pierwsze i pokaz „jak działa kura”. Tylko, że na kurze już nie działającej. Były więc i niedojrzałe jajka bez skorupek i kamyczki z żołądka kurzego. Następnie: sielanka! Grill i konsumpcja niedawno jeszcze żywego ptaka. 

***

Idę sobie z Mężczyzną przez nasze miejskie targowisko. Rozglądam się czujnie w poszukiwaniu panów z karpiami, bo jutro Wigilia i karp być musi. Jest! Pan z łódką i karpiami. Pośmialiśmy się chwilę z panem, że to chyba powinno być na odwrót: wędkarz w łódce a karpie na zewnątrz. W międzyczasie podeszło kilku klientów – kilka karpi z wody wyłowiono, wpakowano do foliówki, zważono i poszły w diabły ze swoimi nowymi „właścicielami”. Zerknęłam jeszcze raz do łódki: woda mętna i brudna. Część ryb unosi się do góry brzuchem, cała reszta wystawia smętnie pyszczki. Oczy mi się zaszkliły.
 - Kiciuś, w tym roku nie będziemy jeść karpia. 

***

Rozmowa z sąsiadką:
 - Wiesz, jak ja się ostatnio oburzyłam?! I ja i Julka (córka, lat ok. 12)! Oglądamy sobie telewizję, a tam taka reklama: pan hoduje sobie świnki. I sam je karmi i dba o nie i opowiada, jak to się o nie troszczy. A później oddaje je do zakładów Pewnego Producenta Wędlin i oni robią z nich szynki i kiełbaski. I ten pan później te szynki je i karmi nimi swoje dzieci i jest dumny, bo je swoje własne, sprawdzone mięsko. Przecież to jest oburzające! Przecież to widzą dzieci! Tak być nie powinno. Aż odechciało mi się jeść mięso. I Julce też. 

***

Rozgryzam ten temat od jakiegoś czasu. Temat rozgryźć się nie chce, ale za to skutecznie gryzie moje sumienie. Wiecie, lubię sobie czasem zjeść gulasz z kurzych żołądków. Ile żołądków wchodzi na pół kilograma? Ile kur pozbawiono życia, żebym sobie ten gulasz ugotowała? Coś mi tu bardzo nie pasuje, ale zacznijmy od początku. 

Lubię mięso. Jestem mięsożercą, jak i cała moja rodzina i nie jestem w stanie z niego zrezygnować. Nie widzę również powodu: dieta bezmięsna po prostu mnie męczy, a przecież jedzenie, poza paliwem, powinno być też przyjemnością. Nie podoba mi się cały proceder jedzenia mięsa. 

Każdy chyba ma świadomość (nawet i mglistą), że zwierzaki na ubój trzyma się w obozach koncentracyjnych. Bez trawy, bez słonka, bez przestrzeni. Utuczyć i zabić, koniec historii. Stres, przerażenie, kasa, kasa, kasa. Wszystko po to, aby mieć frankfurterki na śniadanie, schabowego na obiad, kanapkę z szynką na kolację. Czy w ogóle istnieje potrzeba jedzenia tak dużej ilości mięsa? Na każdy posiłek? Wydaje mi się, że nie. Zwłaszcza latem, kiedy mnogo jest warzyw i owoców. Jest to idealny moment, żeby mięso ograniczyć. 

No dobra, ale ograniczanie to wciąż nie rezygnacja. Wciąż przyczyniam się do podtrzymywania całej machiny mielenia kur z kośćmi i pierzem. I co z tym zrobić? 

Ano, warto wrócić do korzeni. 

Nawiążę znów do Cejrowskiego. Ostatnio rzucił mi się w oczy taki odcinek: dzicz, szałas, chyba Afryka. Panowie idą polować, panie gotują. W chacie kobieta miesza sobie w garnuszku, a obok gromadka dzieci z fascynacją przygląda się jakiejś mikrej antylopce, czy innemu zwierzactwu. Zwierze jest martwe, oskórowane, z głową. Wisi sobie za szyję na palu i czeka na ugotowanie. Dzieci chwytają za łapki i zaglądają w każde miejsce. Bez lęku, bez obaw, bez obrzydzenia. Bo tak zostali wychowani i tak jest od pokoleń! 

Nie trzeba jednak szukać daleko, na naszym własnym podwórku też można to znaleźć. Ilu z was ma rodzinę na wsi? Takiej prawdziwej wsi, wiecie: gospodarstwo, stadko drobiu, świnki w chlewie, jakaś krówka. Babcia kurze obcina łeb i hop do rosołu. Czym to się różni od kupowania mięsa? Ano, podejściem. Zauważcie, że na wsi zwierzęta się SZANUJE. W końcu one nas żywią i ubierają. Jest mięso, mleko, jaja, skóry. O to trzeba dbać, bo z tego jest korzyść. Dlatego krówka pastwi się nad pastwiskiem, dlatego kury ganiają po obejściu, wydziobując robaczki, dlatego świnie dostają dobrą, smaczną paszę. Nie ma pośpiechu, nie ma pasienia na siłę, nie ma trzymania w klatce i zamęczania za życia. 

A z drugiej strony, nikogo to nie boli. Nie szkoda tej kury i świni, bo trzymane są właśnie po to, żeby je zjeść. Nie ma problemu z zabiciem, wypatroszeniem i rozebraniem na części pierwsze – po to przecież jest. Jest za to wspomniany szacunek, normalność, naturalność. Jest ścisła relacja pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem. Zwierze ma dobre życie – człowiek ma dobre mięso. Nie ma w tym dla mnie nic niewłaściwego, naturalna kolej rzeczy. 

Wydaje mi się, że każdy zjadacz mięsa powinien chociaż raz uczestniczyć w uboju. Chociaż zobaczyć. Zobaczyć, jak wygląda obcięcie głowy, zlanie krwi, wypatroszenie, zdjęcie skóry, podzielenie na części. ZOBACZYĆ, że szyneczka i kiełbaska nie biorą się ze sklepu, że jest to pewien powszechny proceder, wykonywany przez ludzi i dla ludzi. Kto nie widział i widzieć nie chce, jest hipokrytą. Jak moja sąsiadka: zajada się mięsem, ale odmawia patrzenia na to, jak to faktycznie wygląda. Więcej, uważa, że tak samo należy wychować dzieci, w nieświadomości. Bo to okrutne, bo to brutalne i niesmaczne. Być może, ale jest to PRAWDZIWE i każdy powinien mieć tego świadomość, zanim lekką ręką wyrzuci do śmieci coś, czego kupił za dużo i się niechcący zepsuło. 

Gdyby każdy zjadacz mięsa chociaż raz na własne oczy zobaczył, z czym się wiąże jego schabowy, prawdopodobnie zastanowiłby się trzy razy, czy na pewno potrzebuje go co tydzień na niedzielny obiad. Gdyby sam złowił i oprawił rybę – nie jakąś mikrą płoć, ale na przykład wielkiego karpia, być może wcale tak chętnie nie kupowałby kilograma filetów na rodzinny obiad. 

I to mi się właśnie marzy: wiedza i pełna świadomość. Świadomość jest motorem do zmian. Obrzydlistwo utrzymywania obozów koncentracyjnych dla zwierząt utwierdziło mnie w przekonaniu, że ja wcale nie chcę w tym uczestniczyć. Dla mnie celem będzie jedzenie tego, co sama zdobędę i sama przygotuję. Nie wysługiwanie się specjalistami i kupno czyściutkich, estetycznych kawałków w sklepie, ale właśnie ubabranie się we krwi, pozbawienie życia osobiście zwierzęcia, które spędziło normalne, szczęśliwe życie: na łące, na trawie, na świeżym powietrzu i bez stresu – z należytym szacunkiem. 

Jedynym problemem jest to, że tkwi jeszcze we mnie mieszczuch. Mimo posiadania rodziny na takiej wiejskiej wsi, nigdy nie widziałam, jak zwierzę się zabija i oprawia. Napawa mnie to lekkim niepokojem, obrzydzeniem wręcz, ale wiem, że będę starała się przez to przebrnąć. Uczynić ten krok, żeby być w pełni świadomym zjadaczem mięsa. Takim, który je to, co sam zdobędzie w ilości takiej, która jest potrzebna, a nie stanowi zbytku i bogactwa. 

A jak to zrobić? Prosto: mieć własne kury, zainteresować się myślistwem i wędkarstwem. Prosta rzecz, a niezwykle edukacyjna. Przy tym również duży krok do niezależności i jeszcze większy ukłon w stronę tradycji i naszych korzeni. 

Tak, będę jeść mięso. Tak, uważam, że jedzenie mięsa, a także wytwarzanie przedmiotów ze skóry jest w pełni ludzkie i normalne. I da się to zrobić w zgodzie z naturą, bez sztucznego podtrzymywania sztucznego systemu. Przecież czasem wystarczy zjeść jajko. 


A jak Wy odnosicie się do tego tematu? Dla mnie jest to zagadnienie dość istotne, dlatego jestem bardzo ciekawa innych opinii.

EDIT: jeszcze w ramach ciekawostki. Mam znajomego, którego ojciec zajmuje się hodowlą bydła. Wypasa je na łąkach, krowy jedzą WYŁĄCZNIE trawę, nie dostają żadnych pasz i nie są "tuczone". Fakt, produkcja takiej krowy trwa dłużej, bo dwa lata (zamiast roku w intensywnej produkcji), ale ma on taką rotację, że co roku jest pewien przyrost i co roku krowy idą na mięsko. Produkcja takiego mięsa jest o wiele tańsza niż w hodowli intensywnej. Kilogram mięsa sprzedają za 11 zł, zupełnie tak, jak przy hodowli konwencjonalnej. Opłaca się, bardzo. W czym szkopuł? Całe mięso sprzedają do Włoch, ponieważ w Polsce się nie opłaca. My z kolei kupujemy wołowinę z Hiszpanii, gdzie pastwisk nie ma i krowy są hodowane "klatkowo". Gospodarstwo znajomego nie ma żadnych certyfikatów i wg prawa ekologiczne nie jest, stąd standardowe ceny, jednak w żaden sposób ich to nie zuboża. Jak widać, da się. Tylko szkoda, że to, co najlepsze, sprzedajemy innym, a sami jemy badziewie - ale to już opowieść na inną historię. Dążę do czegoś innego: rozejrzyjcie się w swojej okolicy. Wciąż można kupić od gospodarzy taką dobrze traktowaną kurkę czy świnkę. Przy dobrych wiatrach znajdzie się i gęś i królik i kaczka. Warto, bo Wy będziecie mieć pełnowartościowe jedzenie i czyste sumienie, a pan gospodarz w pełni zasłużony zarobek. 

9 komentarzy:

  1. Przyznam szczerze że po przeczytaniu kilku pierwszych zdań narosła we mnie lekka irytacja. Myślałam że to będzie kolejny tekst o tym, że mięsożercy to mordercy, powinni wszyscy zrezygnować z mięsa a najlepiej to hodować świnki w mieszkaniu bo to też ma prawo do życia jak my. Po przeczytaniu całości - podpisuję się pod tym rękami i nogami. Od kilku lat staram się nie jeść bezmyślnie mięsa na każdy posiłek w ciągu dnia, ograniczam je na rzecz warzyw, owoców i kasz, ale również nie wyobrażam sobie siebie jako wegetarianki. Bardzo dobrze napisałaś, że wystarczy pozyskiwać mięso normalniejszym sposobem niż intensywna hodowla w owych obozach, od czasu do czasu zje się rosół z własnej kurki i nic złego się nie stanie, tak działa naturalny łańcuch pokarmowy. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wciąż do tego dojrzewam i nie do końca jeszcze mam możliwość rozwinięcia skrzydeł w tym temacie. Choćby dlatego, że nie mam jeszcze miejsca na kury. Pora roku też nie sprzyja odstawianiu mięsa. Zimą zjadamy go siłą rzeczy więcej. Ale liczę, że od wiosny i ten aspekt życia codziennego poukładam sobie dokładnie tak, jakbym chciała.

      Usuń
    2. Zgadzam się z Wami - post na początku odstrasza, robi wrażenie agresywnego, jednostronnego i co najgorsze oczywistego. Mam nadzieję, że nikt nie zrezygnuje z przeczytania całości bo warto. Zgadzam się i z Tobą, i z autorką komentarza, iż post jest warty uwagi. Podpisuję się pod tym, chociaż konkretną puentę można by jeszcze dopracować. Tak czy inaczej niepodważalnie zdobywanie jedzonka samemu ma wiele korzyści. Znacznie więcej niż napisałaś, ale to wszystko co można przeczytać w tym poście jest istotne. Niestety dopóki będzie popyt (w dużej mierze spowodowany głupotą i nieświadomością, ignorancją) na mięso z "obozów koncentracyjnych" będzie i podaż.

      Usuń
    3. Nie ma puenty, bo to sprawa do przemyślenia, dla każdego po swojemu. Ja zasiewam ziarenko :)

      Usuń
    4. Myślę że najlepsze co można zrobić to uświadamianie ludzi o warunkach w jakich przetrzymuje się zwierzęta na mięso, przedstawić różnicę w jakości mięsa własnego lub kupowanego z pewnych źródeł oraz pokazanie, że nasza dieta nie musi składać się tylko ze schabowego, ziemniaków i sałatki. Może być równie dobrze sałatką i ryżem. Wystarczy chcieć by coś zmienić :-)

      Usuń
  2. Wychowywalam się w w rodzinie z typowo polską kuchnią w której wiadomo- króluje mięso. Kocham mięso. Odkąd wyjechałam z rodzinnego domu zaczęłam interesować się tym co jem i baczniej temu przyglądać. Widziałam programy w tv o kurczakach, rybach itp. Czytałam artykuły na ten temat. Gdzieś zostają w głowie te informacje lecz nie robiły na mnie większego wrażenia. Pewnego razu mój Luby zabrał mnie do swojego wujka na wieś. Zajezdzamy a tam kurki lataja po trawce, zadowolone, szczęśliwe. Fajne zwierzaki. Wujek chcąc nas ugoscic postanowił zabić jedną z kur i poczestowac nas najlepszej jakości mięsem. Wychodzę z domu na podwórze i staje jak wryta. Wujek nad zwlokami, wszędzie pełno krwi, obok leży bezwiedna głowa. A ja stanęłam jak wryta. Duża dziewczyna która wie o co w życiu chodzi a jednak póki samemu się nie zobaczy... było mi strasznie że żywa istota straciła życie żeby spełnić moją ''zachcianke''. Straszne wyrzuty sumienia. Minęło parę lat a ja dalej pamiętam ten widok. Kocham zwierzęta i nie mogę pogodzić się z tym jak są traktowane w naszych czasach. I trochę też że świat jest tak stworzony że jeść mięso musimy. W każdym bądź razie od tamtego czasu sięgam po mięso jak już naprawdę tego potrzebuje mój organizm a i tak mam wyrzuty sumienia. A karpia nie tkne do końca życia! Są strasznie przetrzymywane... nie przyloze do tego ręki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham zwierzęta. Mam psa, który jest dla mnie bardziej jak człowiek. Zawsze miałam w domu chomiki, króliki, szczurki i stada kotów. Trochę się oswoiłam, kiedy koty przynosiły do domu martwe myszy i ptaki, ale to wciąż nie to samo, co zabicie dzika na przykład. Właśnie nad tym ubolewam: odcięliśmy się od natury i normalności. Przeciętny człowiek nigdy nie widział jak się kurę zabija, dlatego jest to dla niego trauma. Kiedy dzieci widzą takie rzeczy od małego, wyrastają w świadomości, że tak jest, że to nic złego, że to NORMALNE I NATURALNE. Byle odbywało się z należytym szacunkiem, byle nie robić tego bezmyślnie a uczyć i tłumaczyć: dlaczego tak i po co.
      To też nie jest tak, że MUSIMY jeść mięso. Przecież jest mnóstwo wegetarian, którzy są szczęśliwi, zdrowi i zadowoleni. To po prostu nie jest droga dla każdego, kwestia predyspozycji organizmu. Jeśli nie umiesz pogodzić się z faktem jedzenia zwierząt, to może warto zastanowić się nad całkowitym odstawieniem mięsa, hm?

      Usuń
  3. Aż postanowiłem napisać komentarz...
    Gratuluję przede wszystkim bardzo dojrzałem postawy. Moje przemyślenia i sposób postępowania są w zasadzie identyczne - z tym że ja jakąś tam wprawę mam. I podobny dylemat - najchętniej przeszedłbym na wegetarianizm, ale organizm trochę nie chce. Być może kiedyś tak się zdarzy, że po prostu poczuję już niechęć do jedzenia mięsa. Nie będę się upierać.
    Bardzo spodobało mi się podkreślanie szacunku. Zresztą - jakby nie było, nawet jedząc marchewkę niszczymy czyjeś życie (marchewki, ona ma korzeń żeby przeżyć).
    Ciekawa rzecz -otóż w Księdze Rodzaju, jest informacja o tym co powinien jeść człowiek - i są to owoce i warzywa pestkowe. Dlaczego - bo one tylko tak mogą dać nowe życie - z jabłka zostawionego w całości na zgnicie nic nie będzie, ale wydalone nasiona już mogą wyrosnąć. Wydaje mi się to ideałem jako sposób życia.
    Ja w tym roku swojego syna również zaangażowałem w zabicie kur - dokładnie dlatego, żeby wiedział jak to wygląda i mógł się zdecydować. Niestety obecnie hipokryci myślą, że jak coś jest w ładnym sklepie, w ładnym pudełko to jest na pewno pozyskane bez zabijania, bez zapachu z obory, bez obornika itp. Ot, taka zakłamana cywilizacja która nie chce się zderzyć z prawdą.
    Teraz mała uwaga "techniczna". Ja z zabijaniem miałem trochę więcej do czynienia, od małego łowię ryby, kiedyś poprzez uczestnictwo w nagonkach myśliwych trochę się napatrzyłem na zabijanie i oprawianie (duże zwierzęta często na polowaniach oprawiało się na miejscu). Mam też jakieś doświadczenie odnośnie kur z gospodarstwa - teraz także swoich. I tutaj ciekawostka - kury przy których oprawianiu byłem, a były karmione paszą - po prostu śmierdzą w całym procesie. Od oskubania, po "wiwisekcję". Po prostu zapachu trudno wytrzymać i robi się niedobrze. Niedawno jednak byłem zmuszony zmniejszyć ilość moich kogutów (na prośbę kur - nie miały czasu nawet się najeść..)w stadzie. Całość trzymana bez grama paszy - tylko trawa, warzywa, zioła, robaki (wybieg to jakieś 0,5h)i resztki z obiadów. I zaskoczenie - zapach był nawet więcej niż znośny. Lekki był, tego się uniknąć nie da - sparzone pióra, krew i wnętrzności zawsze mają jakiś tam zapach - ale po oprawieniu 6 kogutów stwierdzam że w zasadzie jest to pomijalne.
    Pozdrawiam
    Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi się podoba Twój komentarz. Jeszcze bardziej podoba mi się fakt, że angażujesz swojego syna i popychasz go do stawania się świadomym człowiekiem - to się naprawdę ceni.

      Swego czasu fascynowałam się dietą paleo, ogólnie wykluczyłam z żywienia gluten, więc jeśli w końcu dorobię się kur, pasze są wykluczone, niemniej, dziękuję za cenną wskazówkę.

      Usuń