Czas
popołudniowego relaksu. Mimo prowizorycznych warunków, stać mnie na powiew
luksusu: siedzę na tarasie przed moim niby-domem i popijam kawę. Kawę
niebylejaką, bo z tzw. ręcznego ekspresu
przelewowego (sitko, ręcznik papierowy, kawa sypana) z dodatkiem własnoręcznie
robionego mleka kokosowego i zagryzam mocno czekoladowym brownie z czterech
składników, pieczonym spontanicznie wczoraj wieczorem. Prawie jak cywilizacja!
Siedząc
na tarasie czujnym okiem obserwuję mój ogród, w którym panoszy się soczysta,
wszechobecna zieleń. Ktoś normalny na ten widok pewnie złapałby się za głowę,
bo mój ogród jest kompletnym przeciwieństwem idealnie przystrzyżonego
trawniczka i równych rządków żywotników. Jest chaos i chwasty, ale właśnie to
gwarantuje mnogość życia.
Zaczęło
się bardzo niewinnie - pielęgnuję tylko te fragmenty, które należy: podniesione
zagonki z warzywami, tunel foliowy z pomidorami, arbuzem i melonami, rabatki z
kwiatami jednorocznymi i tę z ziołami. Reszta zarasta sobie w najlepsze. I
nawet nie wiem kiedy to się stało, ale chwasty skutecznie przejęły dominację
nad moimi włościami. Znalazłszy ręczne nożyce do trawy, zapragnęłam wprowadzić
trochę porządku: regularnie „koszę trawnik” wokół krzaczków owocowych i zagonów
z warzywami, żeby trochę ograniczyć konkurencję i dać pożądanym roślinom więcej
miejsca i światła. Zobaczyłam, że w koszonych miejscach roślinność się zmienia,
z kolei w miejscach bardziej mokrych i tych narażonych na deptanie, zupełnie
sam zrobił się delikatny, przyjemny trawniczek. Natchnęło mnie to i
postanowiłam, że chyba wykoszę w ten sposób całą działkę, jednak szczęśliwie
szybko zrezygnowałam z tego pomysłu.
Wykoszenie
całego zielska, w moim odczuciu byłoby straszliwą zbrodnią. Czemu? Wystarczy
przejść się w tych chaszczach po pachy. Codziennie odkrywam nowe gatunki
przydatnych chwastów. Pamiętacie, jak w zeszłym roku zachwycałam się łąkami na
bagnach? Że żółta tojeść, że delikatna wiązówka błotna, że wierzbówka kiprzyca
i firletka poszarpana i krwawnica zwyczajna. W głowie obmyślałam plan, żeby
wszystkie te rośliny, to bogactwo lata, sprowadzić do swojego ogrodu i dać im
miejsce wokół oczka wodnego. Okazało się, że nie muszę – one już tu są. Były tu
na długo przede mną i mają się świetnie. Obrazu dopełniają niezapominajki,
rdest plamisty, babka szerokolistna, samotny rumianek bezpromieniowy, szpalery
pokrzyw i całe mnóstwo innych roślin. Sami widzicie, nie da się tego tak po
prostu, bezdusznie wykosić. Wśród tego kwiecia, wśród listowia, wrze po
cichutku życie. Różnobarwne motyle, pszczoły i trzmiele, gniazda pajączków –
słowem, owady. Owady wszelkich barw i form, bliżej mi nieznane.
Moim
ulubionym obserwatorium jest oczko wodne. A właściwie, dziura w ziemi,
wypełniona wodą. Nie zdajecie sobie sprawy, ile w nim życia! Rodzicielka moja
obdarowała mnie tatarakiem, bo przeczytała, że wabi on kaczki karolinki (taki
żart, związany z moim imieniem). Co prawda, karolinki do tataraku nie
przyleciały, ale przyleciały ważki. Ważki płaskobrzuche, nimfy stawowe i jedyna
żagnica (chyba) – naprawdę duża, zielono-niebieska. Ważki mogę oglądać
godzinami – dają niesamowity popis swoich umiejętności lotniczych. Gonią się
wokół stawu, przysiadają na tataraku lub wiszą w powietrzu, w bezruchu, tuż
przed oczyma, pozwalając się obserwować do woli. Tygrysy wśród owadów. Ale
ważki to dopiero wstęp. W stawie mam sześć zielonych żabek, wystawiających
ponad powierzchnię wody tylko oczy, lub siedzących w zaroślach na brzegu.
Znalazł się też w stawie zaskroniec. W ogrodzie mam też żmije, które skutecznie
ubierają mnie w kalosze, nawet w największe upały i wielką ropuchę. A nad
wszystkim góruje ptactwo niezliczone. Jaskółki pikują nad powierzchnią wody,
łapiąc w locie owady, w okolicznych zaroślach całymi dniami coś świergocze,
wiosną noce umilał mi słowik. Jeden, jedyny, grając co noc swoją pieśń, pełną
niestworzonych dźwięków, wciąż tę samą. Samiec nie mógł uwierzyć, że to jeden
ptak potrafi wydać z siebie tyle różnych nut.
Ptaki
to prawdziwi sprzymierzeńcy. Do tej pory dziwiłam się, ze poza drutowcami w
sałacie, nie mam absolutnie żadnego problemu ze szkodnikami. Później zaczęłam
znajdować rozłupane skorupki ślimaków na zagonkach warzywnych. Brukselka,
kalarepa i rzepa powoli nabywają coraz więcej dziurek w liściach, ale nie
znalazłam ANI JEDNEJ gąsienicy bielinka, mimo, że sporo ich lata w okolicy.
Powoli godzę się z faktem, że pewnie będę musiała z ptakami walczyć o owoce,
ale myślę, że jakoś się pogodzimy.
Sami
widzicie, niepodobna pozbyć się z ogrodu tej dzikiej łąki. Tylko jedna rzecz mi
przeszkadza. Jeden chwast. Ostrożeń polny. Wyrasta dosłownie wszędzie, kłuje
jak diabli i dominuje krajobraz – chociaż są miejsca, do których się nie
zapuszcza. Najpierw walczyłam z nim tylko w warzywach, co przyprawiało mnie o
rozpacz. Na miejsce jednego wyrwanego, wyrastają trzy. Istna hydra o korzeniach
nie do wyrwania. Zauważyłam jednak, że to wcale nie taki twardy zawodnik. Jeśli
da mu się pole do popisu, chętnie skorzysta. Wyrośnie do półtorej metra, zajmie
wolną przestrzeń i będzie prężył się dumnie, jednak nie znosi deptania, więc
nie ma go na ścieżkach. Z racji, że przyszło lato i nie mam zbyt wielu
ogrodowych obowiązków, zaczęłam walkę z ostem. Ubrana w grube rękawice, wyrywam
go sukcesywnie, gdzie tylko go dojrzę, a to, co wyrwę – palę. Tak mi się widzi,
że jeśli będzie on regularnie pozbawiany części nadziemnej, to i korzenie w
końcu pozamierają, bez możliwości magazynowania energii. Jednak i jemu zostawię
trochę swobody. Jedną bujną kępę zostawię do zakwitnięcia, żeby i owady miały z
niego jakiś pożytek. Pozbędę się go dopiero, gdy przekwitnie.
Piękne
są moje włości, mimo, że drastycznie odbiegają od estetycznych wzorców. I
jestem szalenie dumna, że tego kawałka ziemi wcale naturze nie wydarliśmy, lecz
z nią wspaniale koegzystujemy. Że mój ogród stał się domem i schronieniem dla
niezliczonych gatunków żyjątek, a jednocześnie swoistym zielnikiem. Codziennie
robimy obchód po wszystkich zakamarkach, ciesząc się, że warzywa rosną jak na drożdżach, że pierwsze kwiaty jednoroczne zaczynają kwitnąć i że cała dzika
reszta ma się świetnie.
![]() |
Moja łąka kwietna. Wysiałam mieszankę wabiącą motyle i mieszankę miododajną. Nie mam pojęcia, co mi tam wyrosło. |
Tworzymy
sobie swój własny kawałeczek raju. Malutki, ale własny. Miejsce, w którym
priorytety są inne, niż wszędzie indziej. Nasze najważniejsze obowiązki to
obserwacje. Nie ma nic ważniejszego, niż liczenie żabek w stawie, oglądanie
brodawek ropuchy, przekupywanie kaczek krzyżówek (tak, przylatywały przez
chwilę), zachwyt nad tym, że kolejny nieznany nam kwiat zakwitł i słuchanie
szumu wiatru. Czerpiemy garściami z przyrody, która nas otacza, uczymy się żyć
z nią w zgodzie i wspomagać.
Jednak
nawet ja mam trochę inne poczucie estetyki niż natura i wiem, że stopniowo będę
wypierać chwasty na rzecz roślin bardziej ozdobnych. Jednak – wiem to na pewno
– będę robić to w sposób rozsądny. Nie marzy mi się monokulturowy, równiutki
trawnik. Będę sadzić rośliny raczej rodzime, przydatne. Kwitnące, miododajne, o
zastosowaniu zielarskim. Takie, które wciąż będą domem dla zwierząt, ale i
pożytkiem dla mnie, a przy tym będą cieszyć oko. Myślę, że jakoś się tu wszyscy
dogadamy i będziemy dalej żyć w zgodzie.
A
reszta? Reszta dzieje się sama. Nasze warunki mieszkalne ulegają powolnej
poprawie, pozwalającej sprawniej funkcjonować. Szału w tej materii nie ma, bo i
nie stać nas teraz na jakieś wielkie inwestycje, ale robimy, co się da z tanich
i łatwo dostępnych rzeczy. Przyznaję szczerze, trochę ogarnął nas marazm,
trochę przytłoczyły nas niezbyt wymarzone warunki finansowe i są takie dni,
kiedy kompletnie nie możemy znaleźć sobie zajęcia, ale też wiem, że to kwestia
tego, co siedzi w głowie. Naprawdę, niewiele trzeba – czasem wystarczy wyjść z
domu, wyrwać trochę chwastów, zgrabić trochę zbędnych rzeczy, uporządkować
przestrzeń dookoła, żeby mieć poczucie, że coś się zrobiło. A wtedy pomysły
przychodzą same, wtedy idzie z górki i chce się zrobić coś więcej, na miarę
swoich możliwości. We znaki dał się nam też upał przemienny z ulewami, które
skutecznie ograniczały nam pole do manewru. Ale powoli otrząsamy się z tego letargu.
Dbamy o porządek wokół, wypracowujemy pewne codzienne rytuały i staramy się
odpędzać nudę – czytając książki czy chodząc na ryby. Znalazłam też w okolicy
ziołowe eldorado – wielki nieużytek z hałdami piachu i gruzu. Krajobraz
niemalże stepowy, gdzie aż mnogo od krwawnika, bylicy pospolitej, podbiału,
dziurawców, wiązówki błotnej, wiesiołka, dziewanny, nawet znalazła się
naparstnica. Zaniedbałam w tym roku zielarstwo w związku z ogrodowym szałem,
ale też dlatego, że mam sporo zeszłorocznych zapasów, które zaspokoją
nasze zapotrzebowanie. Jednak trzeba ruszyć się z domu – na jagody, na dzikie
maliny, porzeczki i agresty.
Z
racji tego, że biznes ogrodniczy w środku lata kręci się słabo, dostałam też,
jak co roku „wakacyjny urlop bezpłatny do końca sierpnia”. I bardzo się z tego
cieszę, z dwóch względów. Po pierwsze, nie wyobrażam sobie regularnej,
codziennej pracy latem. Bardzo cenię sobie wolny czas, możliwość spontanicznego
spakowania się i wyjazdu na biwak, nad morze, nad jezioro, pójścia na całodzienny
spacer czy na wspomniane ryby. A po drugie, wakacje zawsze były dla mnie
najbardziej uporządkowanym czasem w roku. Kiedy spoczywają nade mną codzienne
obowiązki – czy to było chodzenie do szkoły i odrabianie lekcji, czy
uczęszczanie na studia, czy chodzenie do pracy, zawsze zawalałam inne aspekty
życia. Nieregularny, zbyt krótki sen, chaos w odżywianiu się, kompletne
lenistwo (bo ani po pracy, ani po zajęciach nie umiałam zrobić nic
produktywnego). Cieszę się, bo wiem, że w końcu wprowadzę sobie pewną życiową
rutynę: wstawanie o konkretnej godzinie, regularne, przemyślane posiłki zamiast
pójścia na kebaba, bo nie chce mi się gotować i mnóstwo innych, z pozoru
nieistotnych rzeczy, które poprawią mi samopoczucie, ale też pozytywnie wpłyną
na moje zdrowie. Bardzo prawdopodobne, że zacznę w końcu regularnie pisać i już
nie będę wymawiać się brakiem czasu.
Puenty nie ma, bo i wena wyszła. Chyba już i tak wystarczająco się rozpisałam. Na koniec, jak
zwykle, dzielę się garścią zdjęć.
![]() |
Krwawnica |
![]() |
Maczek kalifornijski i powój trójbarwny |
![]() |
Pole rumianku |
![]() |
Wierzbówka kiprzyca |
![]() |
Coś ślazowatego |
![]() |
Żmijowcopodobne niewiadomoco |
Pięknie musi być w Twoim ogrodzie. Całe szczęście moda na tworzenie przestrzeni przyjaznych naturze jest już gdzieniegdzie obecna. Nie jest to trend tak powszechny jak trawnik bez mchu otoczony żywotnikami, ale pierwsze jaskółki już są i to cieszy.
OdpowiedzUsuńJa mam wrażenie, że takie idealne trawniki doskonale odzwierciedlają stan ducha i umysłu ich właścicieli :)
UsuńPięknie tam u ciebie,az zal ze ludzie tak bardzo zatracili sie w pogoni za niewiado czym tak naprawde,zycze wytrwalosci
OdpowiedzUsuńAnka anonimowa