poniedziałek, 9 listopada 2015

Uwierz w zioła - bylica piołun







Życie bywa zadziwiające.

Od kwietnia tego roku zbieram zioła. Mam pełną szafkę dwulitrowych słojów z suszonymi ziołami, mam cały arsenał intraktów, glicerytów, maści i kremów ziołowych produkcji własnej. I wiecie, jakoś często w zioła wątpię. Fajnie tak, jak dookoła pachnie ziołami, fajnie jest mieć caaały zapas aromatycznych, darmowych leków, ale nie zawsze jestem przekonana o ich skuteczności. Zwłaszcza w przypadku przeziębień – nie ważne, czy wspomagam się ziołami, czy biorę zwykłe leki (oczywiście już mi się to nie zdarza), czy tańczę przy księżycu, czy staję na rzęsach – sprawdza się u mnie teoria, że „katar nieleczony trwa tydzień, a leczony siedem dni”. I nie ma możliwości, żeby zdarzyło się inaczej. 

A jednak, chwil zwątpienia mam coraz mniej, za to coraz częściej zdarza mi się bardzo pozytywnie zaskoczyć, na własnej skórze doświadczyć leczniczej mocy natury. Może wynika to z faktu, że coraz więcej wiem i umiem się z ziółkami obchodzić?

Jednym z bardzo pozytywnych zaskoczeń był dla mnie ostatnio piołun – takie szczęście w nieszczęściu. 

Z przyczyn bardzo nieistotnych ostatnią sobotę rozpoczęłam namiętną dyskusją z muszlą klozetową. Wysłuchiwała mnie cierpliwie za każdym razem, kiedy się przed nią wyzewnętrzniałam, ja z kolei myślałam, że zejdę z tego świata. Kiedy w końcu o godzinie 15:30 stwierdziłam, że chyba jestem w stanie zjeść śniadanie, żołądek dalej miałam zmulony i po kilku kęsach doszłam do wniosku, że jednak się troszkę przeliczyłam. 

I tak sobie siedzę, cierpiąc wewnątrz i dumam, jak sobie ulżyć. „PIOŁUN!” wrzasnęłam w duchu. No tak, przecież gdy Mężczyzna ostatnio stwierdził, że mu żołądek nie trawi i skoro obiad nie idzie w jedną, to chyba pójdzie w drugą, napoiłam go naparem z piołunu, który akurat wykorzystywałam do kremu. Skoro samiec stwierdził, że podziałało i momentalnie maszyneria ruszyła pełną parą, no to trzeba spróbować.

Zaparzyłam sobie napar z ziela piołunu, wymościłam się wygodnie w fotelu i przystąpiłam do picia, pomna faktu, że gorzkie zioła trzeba CZUĆ, żeby były skuteczne. Cztery łyżeczki przeżyłam, przy piątej wykręciło mi gębę i stwierdziłam, że dalej nie dam rady. Więcej, napar zapiłam natychmiast kawą z mlekiem i miodem – ku rozbawieniu mojej mamy, bo przecież tak na pewno nie zadziała.

Cud nad cudy: po pięciu minutach bujanie w żołądku ustało, wszelkie organy trawienne zabulgotały wesoło jak zwykle, a śniadanie przestało smakować jak dywan. Polecana wszem i wobec mięta dla laików nawet się nie umywa i może piołunowi najwyżej lizać pięty.
Tak bardzo zaskoczyło mnie działanie piołunu, tak bardzo uradowało, że miałam ochotę słoik z zielem uścisnąć i postanowiłam sobie, że po prostu MUSZĘ skonstruować jakiś cudowny specyfik na trawienie, którego gwiazdą się on stanie.
I tak sobie od tej soboty myślę i planuję, czytam i się dowiaduję a w głowie kształtuje mi się przepis na nalewkę na trawienie. Składników wciąż mi przybywa i obawiam się, że zanim doczekam się spirytusu do specyfiku, będę mieć ich miliardy. Na razie lista wygląda tak:

  •  Ziele piołunu
  • Kardamon
  • Cynamon
  • Goździki
  • Skórka z pomarańczy
  • Laska wanilii
  •  Korzeń arcydzięgla
  • Anyż gwiaździsty
  • Ziele bluszczyku kurdybanka
  • Owoc borówki czernicy
  •  Kłącze tataraku
  • Owoc róży dzikiej
  • Kurkuma
  •  Korzeń mniszka lekarskiego
  • Ziele angielskie 
  • Ziele kocanki piaskowej
Do takiej nalewki wrzucić można caaałe mnóstwo innych ziół, które obecnie są poza moim zasięgiem, więc wykorzystam to, co mam. Proporcje zapewne zastosuję „na oko”.

Przy okazji zdobywania informacji na temat trawienia, znalazłam też u dra Różańskiego przepis na nalewkę z ziela angielskiego przeciw mdłościom:

„Nalewkę z ziela angielskiego można sporządzić zalewając 100 g owoców 500 g spirytusu 70%, pozostawić w słoju na 7 dni, przefiltrować. Zażywać po 5 ml 1-4 razy dziennie, zależnie od potrzeby. Również do wcierania w skórę.”

Na pewno się na nią skuszę. 

Tymczasem idę testować szyszki z chmielu. Może znów mile się zaskoczę i uwierzę w zioła w pełni?

5 komentarzy:

  1. Też ostatnio coraz bardziej zagłebiam się w ziołowe tematy :)
    Pozdrawiam i dodaję do obserwowanych :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A raczej dodałabym, ale nie ma przycisku :(((((

      Usuń
    2. Aaa, bo ja z lasu, nie umiem w internety :)

      Usuń
  2. Też odkryłam cudowną moc piołunu w tym roku i nie mogę przeboleć, że ktoś z domowników mój papierowy woreczek z wakacyjnie uzbieranym suszem gdzieś przestawił albo wyrzucił. Smakowo polecam napar z mięty z dosłownie odrobiną piołunu (pomysł z lektur o krajach południowo-wschodnich), na upały był świetny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem żwawy piołun spotkałam jeszcze wczoraj na spacerze, może warto poszukać i uzupełnić zapas?

      Mięta z piołunem brzmi smacznie. Na pewno spróbuję.

      Usuń