sobota, 16 maja 2015

O wszystkim


Byłam ostatnio z przymusu na chwilę w Dużym Mieście. Dosłownie, na chwilę, bo poza załatwianiem pewnych spraw, samo przemieszczanie się po centrum zajęło mi łącznie może godzinę. Przeraziło mnie to doświadczenie.

Przed chwilą skończyłam studia, które wiązały się z czteroletnim mieszkaniem w Dużym Mieście i jakoś wtedy tragizmu miejskiego nie doznałam. Może wynika to z faktu, że mieszkałam na końcu świata, gdzie było naprawdę cicho i względnie spokojnie, a moja uczelnia mieści się w samym sercu kompleksu parkowo-leśnego. Serio, poza drzewami dookoła nie ma NIC. Moje życie obracało się wokół uczelni w lesie i mieszkania w spokojnej dzielnicy. W centrum bywałam głównie wieczorami, a wiedzieć wam trzeba, że to konkretne Duże Miasto zamiera we śnie średnio około godziny 21:00. Dodatkowo weekendy spędzałam w rodzinnym domu, na wsi, spacerami do lasu ładowałam akumulatory na cały następny tydzień. Życie w mieście więc nie jawiło mi się specjalnie okrutnie i było znośne.
Teraz przeżyłam szok, autentycznie. Miasto mnie przeżuło i wypluło jak wymemłaną ze smaku gumę i tak się właśnie czułam. Spacer chodnikiem, gdzie z lewej mam korek trąbiących samochodów a z prawej beton, był koszmarnym doświadczeniem. Konieczność stania na światłach, żeby przejść na zacienioną stronę ulicy wlecze się godzinami. Panie, wjeżdżające pod nogi wózkiem dziecięcym albo panowie, stojący na całej szerokości chodnika (bo tak) doprowadzają do białej gorączki. Hałas, zaduch, ścisk, brak powietrza. Miasto dusi. Miasto boli i przytłacza.
Patrzyłam sobie na te wszystkie bloki mieszkalne, na te papierowe pudełeczka, w których ludzie się cisną i nijak nie mogłam pozbyć się skojarzenia z chlewem. Każde mieszkanko to mały, prywatny chlewik, w którym świnki się pasą i wyśmiewają tych, którzy WIDZĄ, że pasieni są po to, żeby trafić do rzeźni. Istna jaskinia platońska: patrzymy na cienie na ścianie, które wyraźnie pokazują, jak wygląda rzeczywistość, lecz tak naprawdę jej nie widzimy, zakuci w łańcuchy obowiązków, pracy, zakupów, potrzeby kupienia nowego samochodu, wyjazdu na ekskluzywne wakacje, dostania awansu, odrzucamy prawa naturalne i świadomość. Stadko świnek-ignorantów, którym w głowie tylko metaforyczne korytko.
Ja postanowiłam wyjść z jaskini. Nie wiem, czy stoję w jej wejściu, czy może już udało mi się wyjść na łąkę przed jaskinią, ale obraz świata obrócił mi się o milion stopni. Wyzwalam się z potrzeby posiadania, zarabiania. Odrzucam MOJE na rzecz JA. Od skończenia studiów moim domem jest łąka, bagno, las. Moją pracą jest zdobywanie wiedzy i eksperymentowanie. Wiedza zaowocuje na przyszłość, jestem tego pewna.
Bo zastanówcie się: jeśli w gniazdku zabraknie prądu na dłużej niż trzy doby, jeśli w aptece zabranie środków przeciwbólowych i tych na zimne stopy, jeśli zapasy żywności w markecie się skończą, dacie sobie radę? Będziecie wiedzieli jak przeżyć, jak żyć komfortowo i znośnie? Bo jestem tego pewna: jeśli w jakikolwiek sposób zostaniemy odcięci od dóbr, które można kupić, miasto nie da wam NIC. Kompletnie nic, poza masą zrozpaczonych, zdesperowanych ludzi, toczących z pyska pianę, niczym wściekłe psy. Ludzi, którzy określają się poprzez MOJE, zamiast skupić się na JA.
Mam zatem dla was propozycję. A jeśliby tak odrzucić schematy? Jeśliby spróbować chociaż troszkę wyjść poza granice swojego pojmowania, jeśliby stać się bardziej elastycznym i dopuścić do świadomości, że można żyć inaczej? Do wszystkiego potrzebować będziemy tylko dwie podstawowe waluty: czas i uwagę. Obie zainwestować należy w zdobywanie wiedzy, która pomoże się uniezależnić. Czy to wiedza na temat hodowli kur, uprawy roślin, czy zgłębianie meandrów prawa tak, aby móc je obejść. W zmianie podejścia do życia z pewnością przyda się zbieranie informacji na temat tego, co tak naprawdę w trawie piszczy i na świecie się dzieje. Gwarantuję, jeśli przejrzy się na oczy i zobaczy, jak parszywym miejscem ludzie uczynili świat (cywilizowany), automatycznie włączy się potrzeba wydostania się z tego chorego labiryntu, wypisania się z systemu, który właściwie nie oferuje nam NIC.
Jak mawia moja babcia, umiesz liczyć, licz na siebie. I ma kobiecina rację. Nie polegaj na socjalu studenckim, bo ten skończy się wraz ze studiami, nie polegaj na ZUSie, bo emerytury nasze pokolenie i tak nie zobaczy, nie polegaj na NFZ, bo prędzej umrzesz, niż dostaniesz się do lekarza. Nie polegaj na policji, bo ta nie lubi angażować się w niepewne, niebezpieczne manewry – w końcu to też ludzie. W dodatku tacy, którzy robią bardzo niewdzięczną robotę bez potrzebnego zabezpieczenia. Nie polegaj na autorytetach, bo każdy autorytet może się mylić. Zacznij polegać na sobie. Czerp informacje od mądrzejszych od siebie – mnóstwo jest ludzi, którzy są mistrzami w konkretnym temacie. Bierz od nich całymi garściami, mając na uwadze, że inne dziedziny nie są im tak bliskie. I naucz się robić z tych informacji użytek.
Nie wierz ludziom, którzy mówią Ci, że bez wykształcenia (papierka) nie zdobędziesz dobrej pracy – wręcz przeciwnie. Jeśli ktoś zatrudni Cię ze względu na Twoje umiejętności, a nie papierki, to znaczy, że łeb ma na karku i z nim się dogadasz. Bo są na tym świecie jeszcze ludzie rozsądni. Ja pracuję w najwspanialszym miejscu na świecie już czwarty rok. Wtedy, kiedy mogę i chcę. Jeśli nie mam chęci – nie idę do pracy. Jeśli mam coś do załatwienia – wychodzę wcześniej. Jeśli mam kaprys wyjechania na tydzień – nie ma problemu. Żadnych umów, podatków, przymusów. Ot, trafiłam na świetnego szefa i w dodatku chyba jestem jedną z niewielu osób, która nie wykorzystuje faktu, że trafiła na człowieka o tak gołębim sercu. Wręcz przeciwnie: świetna atmosfera, brak nacisków i totalna wolność wzmagają u mnie poczucie lojalności i obowiązku. Szukajcie takich miejsc!
Nie słuchaj tych, którzy mówią, że do szczęścia potrzebujesz nowego auta i domu o powierzchni 250 metrów kwadratowych na kredyt. Bo wiesz co? Możesz zbudować sobie mały domek, który pomieści spokojnie trzy osoby bardzo niskim kosztem i to bez zezwolenia. Wystarczy przestawić trochę tok myślenia: w domu się odpoczywa, je, śpi. Dom nie potrzebuje telewizora na pół ściany i ogromnej wanny. Wystarczy nauczyć się spędzać czas POZA DOMEM.
Wiesz, nie potrzebujesz nowego auta. Powiem więcej, im starsze, tym większy komfort życia. Jeśli masz stare auto, czy jakąkolwiek inną rzecz, nie będzie Ci szkoda zostawić jej na środku pola i kupić sobie nowej za grosze. Nie chcę wiedzieć, co przeżywają właściciele samochodów prosto z salonów, którzy nie śpią po nocach w obawie, że zazdrosny sąsiad porysuje karoserię.
Tak samo nie potrzebujesz wakacji w hotelu w Egipcie, które spędzisz nad basenem w otoczeniu innych turystów. Wystarczy parę groszy w kieszeni i namiot, aby spędzić niezapomniane chwile, poznając ludzi TAMTEJSZYCH, którzy mają Ci do przekazania co nieco o życiu, w przeciwieństwie do wylegiwaczy nadbasenowych.
Naucz się czerpać z życia ZA DARMO. Bo można i sprawia to niesamowitą frajdę. Po swoich prywatnych eksperymentach wiem, że już nigdy nie kupię kosmetyków w drogerii ani herbat w sklepie (poza yerbą, bo tej sobie w ogródku nie zrobię). Dążę do tego, żeby nie musieć kupować warzyw, owoców, leków.
Wiecie, wpadłam kiedyś na pewną myśl: ludzie pracują o wiele zbyt długo w zbyt nieprzyjaznych warunkach (np. korpo) i dostają za to o wiele mniej pieniędzy niż powinni, żeby kupić za to rzeczy w cenach zdecydowanie zbyt dużych. A ja mam inny plan na życie: ja poświęcam czas samodoskonaleniu. Jeśli nauczę się wytwarzać pewne przedmioty, nie będę musiała ich kupować. Jeśli nie będę musiała ich kupować, będę potrzebowała o wiele mniej pieniędzy, w dodatku wytworzone dobra mogę zamienić (bezpośrednio lub pośrednio) na te, których wytworzyć nie potrafię. Zatem wolę przeznaczyć 8 godzin dziennie na produkcję syropu z mniszka, zbieranie ziół, czy plecenie koszyków, niż siedzenie za biurkiem i wykonywanie nikomu niepotrzebnej pracy.
Wiem, że wielu ludzi nie wyobraża sobie takiego życia i bardzo nad tym ubolewam. Naprawdę, można inaczej i to nie boli. Metoda małych kroczków sprawdza się najlepiej. Obierać sobie małe cele, realizować je i przechodzić do kolejnych. Życie wtedy zmienia się samo. Stając się samowystarczalnymi, stając się panami swojego życia, kimś, kto dyktuje warunki i nie poddaje się presji społeczeństwa, siłą rzeczy stajemy się szczęśliwsi. A ludzie szczęśliwi mają ŁATWIEJ. Chociaż to już temat na inny tekst.
Przyznam bez bicia: nie mam pojęcia, do czego ten tekst miał pierwotnie dążyć. Potraktujcie to jako swobodny strumień świadomości, który zdecydowanie ma ciąg dalszy, a także wiele odnóg. Bo o życiu jako takim można w nieskończoność.

5 komentarzy:

  1. Bardzo przyjemnie mi się takie teksty czyta :) Do samowystarczalności to mi jeszcze baaardzo daleko, ale nie ukrywam, że z dystansem do wszelkich systemów to ja się chyba po prostu urodziłam :D Niektórzy traktują to jako mało odpowiedzialne, bo jak to..., żyć bez ubezpieczenia zapewniającego opiekę medyczną i dostęp do farmakologii, nie płacić różnej maści składek które zapewnią nam spokojną, dostatnią, świetlaną przyszłość ? A ja mam alergię na wszelkie urzędy, papiery, przychodnie, szpitale. Ostatnio w drodze wyjątku poszłam, oczywiście prywatnie, do gabinetu stomatologicznego. Wyrwano mi złamaną siódemkę, co przypłaciłam 3 dniami wyjętymi z życiorysu. W ciągu pół godziny zrobiono mi prześwietlenie zęba, znieczulenie, wyrwanie, przepisano bardzo silny antybiotyk oraz silny środek przeciwbólowy. Po 3 dniach samopoczucia wskazującego na rychłe zejście z tego świata,wszystkie te dobra współczesnej medycyny w cholerę odstawiłam i takim oo sposobem powróciłam do doskonałego zdrowia i samopoczucia. Ranę odkażam rozcieńczonym olejkiem herbacianym, szałwią i to super działa bez żadnych efektów ubocznych, które powodowały u mnie ogólne rozbicie na wszelkich możliwych poziomach ludzkiego życia. Niech żyje Natura :) !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, cały czas spotykam się z podejściem typu: "Ale jak to, pracujesz bez umowy? A UBEZPIECZENIE? A EMERYTURA?" A guzik, wolę sobie własnymi rękoma zapracować na własną przyszłość, niż polegać na tym, że kiedyś ktoś mi da.
      Też mnie ostatnio spotkała wizyta u lekarza. Coś do oka wpadło, no to robię objazd po przychodniach, czy mnie jakiś okulista już, teraz przyjmie, bo boli, czerwone, spuchnięte. W końcu po 20 minutach w kolejce weszłam do gabinetu i taka oto rozmowa się wywiązała z lekarką:
      - Dzień dobry, coś mi wpadło do oka. Przyjęłaby mnie pani tak bez zarejestrowania się?
      - Hmmm, wpadło, hmmm. Ciało obce, hmmmm.
      - No tak właśnie, wpadło. To przyjmie mnie pani?
      - Hmmm, przyjmie, hmmm. Ciało obce. Wyjdzie i poczeka.
      No to wyszłam. Zobaczyłam z 10 osób w kolejce, stwierdziłam, że pierniczę taki interes i wróciłam do domu. Przespałam się dwie godzinki, samo przeszło. Komunikatywną panią dochtór pozdrawiam.
      Uciekam z tego świata. Mateczka Natura wie, co robi i wszystkim swoim dziciatkom skarbów nie szczędzi. Grunt, to WIEDZIEĆ.

      Usuń
  2. Tak, wiem, że frajerstwem jest komentowanie postów sprzed roku, no ale nie mogę się powstrzymać.

    Zacznę od tego, że Twój blog, to jak żyjesz i o czym tu opowiadasz porusza jakąś tęskną strunę w mojej duszy. Gdy zamykam oczy, widzę las i czuję podmuch wiatru na twarzy. Chciałabym kiedyś czuć to codziennie, siedząc w przydomowym ogródku, dlatego podziwiam i kibicuje temu, co robisz.

    Budzi jednak we mnie sprzeciw każda forma wojującego radykalizmu - choćby podszyta najlepszymi intecjami. Moja droga jest najlepsza, ponieważ jest najmojsza. Wydaje się, że jesteś trzeźwo myślącą osobą, więc zastanów się w duchu - czy gdyby nie ten "papierowo-jaskinowy chlewik", czy mogłabyś właśnie czytać te słowa? Czy bez internetu, tego bloga poznałabyś kiedykolwiek inne zielarki? Jak - nomen omen - wyglądałby las (i reszta świata) bez okularów, które niewątpliwie są wytworem i zdobyczą tej paskudnej cywilizacji? Czy ta Pani Dochtór, ta podkupiona niewolnica systemu (notabene chcąca Ci pomóc, wbrew systemowym obostrzeniom) byłaby tak samo zbędna, gdyby ten pyłek, który zawieruszył się w Twoim oku zadrapał Ci rogówkę, która - pozostawiona naturze - zagoiła się z blizną?

    Pytania mogłabym mnożyć, ale chyba wiesz, co chcę powiedzieć. Negowanie wszystkiego w czambuł jest proste. Wiedzieć, skąd się wywodzisz i mimo tego zmierzanie w swoim kierunku - to sztuka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Właśnie takie, z którymi można podyskutować, są najcenniejsze :)

      Widzisz, moja droga jest najlepsza – DLA MNIE. Absolutnie nikomu jej nie narzucam. Nie udzielam rad – chyba, że ktoś poprosi mnie o opinię. Moim celem jest uświadamiać, że można inaczej, że świat wcale nie jest taki, na jaki wygląda. Wnioski, decyzje, zdobywanie wiedzy – to zadanie domowe dla każdego.

      Co do zdobyczy cywilizacji: doceniam, korzystam, wiem. Laptop, telefon, ubrania, samochód, książki – upraszczają mi życie i mam tego pełną świadomość. Ale dużo z tych rzeczy odrzucam, bo są zbędne i warto mieć tego świadomość. Odrzucam telewizję, markowe ubrania itp. Odrzucam spędzanie czasu w knajpie, wakacje w luksusowym kurorcie i cały stek bzdur, którymi ludzi się karmi. Uważam to za stratę czasu i niepotrzebne odciąganie naszej uwagi od spraw istotnych.
      Nie neguję istnienia lekarzy. Odrzucam NFZ, bo to po prostu nie spełnia swojego zadania. Dzięki temu, że nie wydaję na rzeczy z poprzedniego akapitu, a także na kupne kosmetyki, lekarstwa i pożywienie, stać mnie na to, żeby w razie konieczności pójść do innej pani dochtór – PRYWATNIE. Kiedy płacę uczciwie za usługę, oczekuję rzetelnego jej wykonania.
      Ja nie mam nic do zdobyczy cywilizacji. Po prostu część z nich jest mi niepotrzebna.
      Uczulam na zgoła inną rzecz: przymus, ucisk, bezmyślność, brak wolności. Bo świat stoi na głowie. Nie wiem, czy są Ci znane założenia Platona z „Państwa”. On otwarcie tam mówi, że ludzie to jest trzoda, to zwierzęta, które trzeba prowadzić. Znajdziemy tam aborcję, eutanazję, pomysł zabierania dzieci rodzicom, kontrole urodzeń (tylko mężczyźni w określonym wieku mogą rozmnażać się z kobietami w również określonym wieku). Jako odwrócenie uwagi – igrzyska, najlepiej z zamieszkami – wtedy negatywne nastroje same się rozładowują. I, jak wiemy z historii, tak upadały imperia. Gnuśność, lenistwo wynikające z majętności, upadek obyczajów, totalna kontrola, rozproszenie ludności (psychiczne – rozwalenie instytucji rodziny i skłócanie wszystkich ze sobą – jednostka samotna to jednostka słaba) – to prowadzi do upadku. Jeśli człowiek zda sobie sprawę, że w obecnym „cywilizowanym” świecie zachodnim dzieje się to samo, to widzi, że świat nie zmierza w dobrym kierunku. Dlatego ja to odrzucam. Nie daję sobie wmówić, że coś jest dobre, jeśli ewidentnie czuję i wiem, że nie jest.
      Dlatego też uważam miasta za nienaturalny twór nienaturalny. Miejsce, gdzie nie możesz samemu czegoś wytworzyć – możesz najwyżej kupić. Miejsce, w którym ludzie żyją w stadzie, jeden na drugim na zdecydowanie zbyt małej powierzchni, żeby czuć się komfortowo. No i miasta mają niesamowitą „zaletę” – można je obwarować tak, aby nikt się nie wydostał. Można zrobić między nimi obwarowane drogi (zabudowane autośki), którymi nie przejedzie się bez kontroli i pozwolenia. Polecam książkę Zajdla „Limes interior” – on tam roztacza podobną wizję. Ludzie zamknięci w miastach, mają jakieś tam fikcyjne, ale w gruncie rzeczy niepotrzebne zajęcia. Grunt, żeby nie wtykali nosa w nieswoje sprawy – więc każdy ma zapewnione chociaż minimum socjalne i szereg rozrywek. Dzięki temu siedzą cicho, nikt się nie buntuje, nikt nie chce od życia nic więcej, jednocześnie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co właściwie dzieje się na świecie.

      Oj, długo bym tak mogła, długo, a to nawet nie ułamek moich przemyśleń.
      Podsumowując: korzystam z rozwoju, ale staram się unikać wynalazków potencjalnie niebezpiecznych (TV) i kompletnie zbędnych. Żyję po swojemu i nikomu nigdy nie pozwolę odebrać mi wolności i możliwości samostanowienia. Nie uznaję praw narzuconych przez innego człowieka (państwo), ponieważ pierwotne, podstawowe prawa naturalne (lub boskie – jak kto woli) są tak pięknie zdefiniowane, że życie według nich jest proste i dobre. Mam swój rozum i sama najlepiej siebie znam, dlatego nie potrzebuję opinii autorytetów o tym, jak mam żyć, co mam jeść, jak się leczyć i jak spędzać czas.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. O kurcze, strasznie fajnie, że odpowiedziałaś na ten komentarz, bardzo mi miło!

    Wiesz, na tym można byłoby zamknąć rozważania - żyjesz jak chcesz, nieco pod prąd, pod swojemu, prosto i pięknie i chwała Ci za to.
    Ale nie do końca o to mi chodziło ;)
    Wybrałaś swoją ścieżkę. Tak samo jak ja, pan Gadająca Głowa z telewizora, Pani Wiesia z warzywniaka i Mariola z pobliskiego solarium. To są jednostki, tysiące, miliony indywidualnych historii.


    Jeśli spojrzysz z perspektywy bardziej globalnej, z perspektywy społeczeństwa - jego potrzeb, interesów, naturalnej historii społeczeństw, nacji i narodów - organizacja w osady, wsie, grody, miasteczka i miasta jest jak najbardziej naturalna i nic tu nie zmienia niechęć jednostki do tego tworu.

    Czy jesteśmy - jako społeczeństwo - nowotworem na tkance Ziemi? Tak! Czy jesteśmy krótkowzroczni, gnuśni i nie uczymy się na błędach historii? Tak! Czy najprawdopodobniej jako cywilizacja, albo chociaż pewna epoka jesteśmy skazani na upadek i odrodzenie? Tak!

    Ale również jesteśmy pięknymi, unikatowymi istotami, iskierką nieprawdopodobnego szczęścia w ciemnym bezkresie prawdopodobieństwa. Potrafimy tworzyć nieprawdopodobne wynalazki, opisaliśmy i eksplorujemy nocne niebo, zielone lasy i głębie oceanów mają dla nas coraz mniej tajemnic, powoli udaje nam się rozwikłać zagadkę zdrowia i choroby.


    Dlatego życzę Tobie w Twojej własnej drodze - oraz nam wszystkim - dużo szczęścia i wytrwałości.

    Na pewno będę do Ciebie zaglądać po rozmaite inspiracje. Szykuje się do założenia miejskiego, balkonowego zielnika :)

    OdpowiedzUsuń