Zazwyczaj
zielarka w dzień wolny ZBIERA. Zbiera dużo i intensywnie, a później suszy i
przetwarza. I mimo, że to wciąga niczym moje ukochane bagna, czasem miło jest
zrobić coś innego.
Z tego powodu w niedzielę wylądowałam na kiermaszu ogrodniczym w Szczecinie. Odbywa się on co roku na Wałach Chrobrego i połączony jest z wystawą florystyczną o tematyce… bliżej mi nieznanej.
Z tego powodu w niedzielę wylądowałam na kiermaszu ogrodniczym w Szczecinie. Odbywa się on co roku na Wałach Chrobrego i połączony jest z wystawą florystyczną o tematyce… bliżej mi nieznanej.
Wysiadłam z
samochodu, wkroczyłam pomiędzy stoiska, oczy zaświeciły mi się momentalnie i
tryb zielarki został wyłączony. Włączył mi się za to tryb ogrodnika.
Jakiekolwiek
właściwości lecznicze czy wartość odżywcza roślin kompletnie przestała mnie na
tę chwilę obchodzić. Otoczyła mnie feeria barw i mieszanka zapachów (i koszmarny
tłum). Prawie każde stoisko przykuwało mój wzok, czy to ciekawą odmianą czegoś,
co już znam, czy to jakąś nową mi zieleniną, czy to jakimś idiotycznym
koszmarem, typu niebieskie, odpustowe storczyki. Zrobiłam milion zdjęć, które
ogarniam od trzech dni i oglądam je dzień w dzień, żeby zapamiętać, co
najbardziej mi się podobało, a roślin, które mnie zachwyciły, było mnóstwo. Od
zwykłych cynii, poprzez moje ukochane orliki, róże, wyglądające jak zwijane z
bibuły, po lilak o liściach jak pstrokaty filodendron. O ludzie, cuda na kiju!
Bardzo
korciło mnie, żeby wydać worek pieniędzy na każdą pierdołę, która wpadła mi w
oko. Postanowiłam sobie jednak, że w tym roku zrobię tylko rozeznanie, dowiem
się, co ciekawego można dostać i worek pieniędzy wydam dopiero w przyszłym
roku, kiedy to docelowo już będę miała gdzie w spokoju sadzić i siać. Skupiłam
się więc na zachwycaniu się.
A było
czym. Poza standardowymi stoiskami z kwiatami, cebulkami, drzewkami owocowymi
czy iglakami, znalazły się miejsca ciekawsze. Wyjątkowo podobało mi się stoisko
z sukulentami. Maleńkie kaktusiki, grubosze i inne drobiazgi na myśl
przypominały miniaturowe drzewka. Mimo, że jakoś sukulenty mnie nie kręcą,
chciałam je WSZYSTKIE. Zasmucił mnie brak litopsów, których w ogóle ostatnio
nigdzie nie mogę znaleźć. Zdziwiłam się na widok kramu z roślinami wodnymi,
gdzie sprzedawano też karpie i karasie do oczka wodnego. Ponoć było też dwa
lata temu (wtedy ostatni raz tam byłam), ale jakoś nie zapadło mi w pamięć. Wyczekiwałam
z utęsknieniem stoiska z bonsai, bo do tych cudów mam słabość i średnio raz do
roku przychodzi mi do głowy, żeby sobie zrobić własne, od podstaw. Jednak tym
razem się rozczarowałam, bo były tam chyba tylko jałowce, łudząco do siebie
podobne. Zabrakło kwitnących miniaturek rododendronów, zabrakło buków, sosen i mnóstwa
innych fajnych drzewek. Ciekawie natomiast było przy kramiku, w którym można
było zaopatrzyć się w egzotyczne dość rośliny, takie jak pieprz, wanilia,
cytrusy czy granat. Miałam też okazję spróbować pierwszych polskich truskawek,
chociaż moją pierwszą polską truskawkę zjadłam już ze dwa tygodnie temu (uroki
pracy w sklepie ogrodniczym).
Oczywiście,
poza roślinami, obecne były też kramiki z miodem (a nawet pszczołami), rękodziełem,
meblami ogrodowymi i jedzeniem. Znalazło się nawet stoisko… naganiaczy
Komorowskiego, czego nawet nie będę komentować.
Dość
istotnym elementem całego wydarzenia była wystawa florystyczna, na temat której
nie potrafię się wypowiedzieć, bo kompletnie nie rozumiem sztuki. Żadnej. Nie
wiem, nie znam się, zarobiona jestem. Aczkolwiek obejrzałam każde dzieło,
zatrzymując się zwłaszcza przy tych autorstwa moich byłych wykładowców oraz
moich zdolnych znajomych ze studiów. Życzę im powodzenia w dalszym studiowaniu
(i tworzeniu) i przyznać muszę, że trochę mi tych ludzi i uczelni brakuje :)
Fakt
faktem, na wystawie znalazło się kilka rzeczy, które mnie zainteresowały.
Spędziłam 10 minut na rozplątywaniu jabłek, wiszących na sznurkach, które
uparcie dalej plątał jakiś pięciolatek. Oczywiście, ktoś nie mógł się
powstrzymać i jedno jabłko nadgryzł. Po chwilowym oburzeniu zaczęłam
zastanawiać się, czy nie taki właśnie był cel autora pracy, poczęstować
przechodniów jabłkiem. Znalazło się też kilka koszmarków, typu manekin płci
męskiej w spódnicy z worka na śmieci i kapeluszu z kwiatów, ale co ja tam wiem
o kreatywności.
Cała
impreza jest dość skromna (jak mniemam), ale grunt, że coś się w tej materii
dzieje. Miło jest raz do roku wychynąć ze swojej nory i popatrzeć na rośliny
trochę ciekawsze niż te, którymi zajmuję się w pracy. Poczyniłam mnóstwo
obserwacji, mniej więcej wiem, czego się spodziewać i liczę, że w następnym
roku wrócę stamtąd z bogatsza o mnóstwo piękności do mojego przyszłego ogrodu.
Tymczasem,
wracam do trybu zielarki.
Orliki, moja miłość |
Nie takie pierwsze polskie truskawki |
Ogrodnik ogrodnikiem, ale ziół bym nie odpuściła |
Sine róże zachwycają mnie od lat. |
Sowy bolesławieckie są oburzone Twoją nieobecnością na kiermaszu. |
Jedyna odmiana żurawki, która mi się podoba |
W miniaturze wszystko jest urocze |
Takie bogactwo to ja kocham ... <3 !
OdpowiedzUsuń