Wzięło mnie wczoraj na
kosmetyczne eksperymenty, zwłaszcza, że maj nie rozpieszcza nas ładną pogodą.
Przyszedł w końcu czas na orzechy
piorące, które od kilku tygodni czekają na umycie moich włosów. Do tej pory
skutecznie zastępowały mi proszek do prania i czekały, aż ziołowy ekstrakt
glicerynowy, ukręcony na warsztatach u Inez dojrzeje. Oświadczam, że dojrzał.
Nastąpił więc czas na ukręcenie własnego szamponu.
Po przeczytaniu miliona
instrukcji, wzięłam się do działania, lekko przerażona opiniami. Część relacji
mówi o tym, że szampon jest super, u części sprawdził się tylko podczas
pierwszego mycia, jeszcze inni zrezygnowali po pierwszym użyciu. Wszystkie
opinie były zgodne: gotujące się orzechy śmierdzą jak sto diabłów. No cóż, nie
zniechęciło mnie to i przystąpiłam do działania. Akurat w trakcie gotowania
orzechów, robiłam herbatę i z szafki na głowę spadła mi suszona lawenda.
Wspaniale! Chwyciłam z entuzjazmem lawendę i jeszcze kilka ziół i wsypałam do
wywaru. Strzał w dziesiątkę: zapach przestał być aż tak odrzucający. No i na
pewno ziółka zrobią moim włosom dobrze.
Czego użyłam do szamponu:
- Ok. 20 orzechów piorących
- Łyżka suszonych kwiatów lawendy
- Łyżka suszonego rozmarynu
- Garść suszonych liści pokrzywy
- Garść suszonego ziela skrzypu
- Dwie łyżeczki chlorku magnezu
- Ok. 40 ml octu jabłkowego (8 łyżeczek do herbaty)
- 0k. 40 ml ekstraktu glicerynowego (też 8 łyżeczek)
- Litr wody
Co zrobiłam z tym całym dobrodziejstwem:
Orzechy wrzuciłam do garnka i
zalałam wodą. Dodałam lawendę, rozmaryn, skrzyp i pokrzywę. Gotowałam na zbyt
dużym ogniu – wykipiało. Nic nie szkodzi, wykipionym wywarem umyłam później
kuchenkę, domyła się bardzo dobrze. Zmniejszyłam ogień, gotowałam ok. 15 minut.
Zdjęłam z ognia i zostawiłam do ostygnięcia. Chłodny wywar przecedziłam (oczywiście
niedokładnie), dodałam ekstrakt glicerynowy, ocet jabłkowy i chlorek magnezu.
Nastąpił czas testów. Już
radośnie kicałam do łazienki, kiedy uświadomiłam sobie, że na włosach mam olej
kokosowy. No to klapa, pomyślałam. Często mam problem ze zmyciem oleju nawet
szamponem. No cóż, skoro wywar gotowy, to przecież nie odpuszczę, trzeba
przetestować. Wylałam na naolejowane, ale niezmoczone włosy kubek szamponu, wmasowałam
dokładnie w skórę głowy, wszorowałam w resztę włosów, zawinęłam w kok,
zostawiłam na kilka minut. Po tym czasie włosy zmoczyłam, jeszcze trochę
poszorowałam i spłukałam. W dotyku było czuć, że olej wcale nie opuścił mojej
głowy, więc przystąpiłam do dalszego mycia. Dodatkowym bonusem były paproszki
ziół, efekt niedokładnego przecedzania. Znów wylałam na głowę kubek wywaru,
szorowałam, masowałam, tarmosiłam. Ostatecznie, dla pewności, zużyłam cały litr
szamponu. Spłukałam bez przekonania, a tu szok! Włosy aż skrzypią w rękach.
Znaczy, się domyły. No cóż, pierwszy sukces za mną, chociaż przyznam, że
orzechy szczypią w oczy nie gorzej, niż najbardziej chemiczny szampon. I są
paskudne w smaku. Obawiałam się też koszmarnego poplątania, bo moje włosy
plączą się wybitnie, a takim myciem zafundowałam im prawie darmowy kurs
robienia dreadów. Korciło mnie, żeby potraktować włosy suszarką, bo jestem
niecierpliwcem i chciałam zobaczyć efekt jużteraznatychmiast. Poczekałam jednak
i było warto. Włosy są niesamowicie lśniące, a przy tym mięciutkie i puszyste.
Efekt bardzo podobny do mycia szamponami dla dzieci, tylko lepszy.
Najwspanialszą rzeczą jest to, że już pierwsze czesanie po umyciu włosów
rozplątało wszystkie kołtuny. Dosłownie rozplątały mi się w rękach, co jest
niesamowite, bo moje kołtuny są takim koszmarkiem, że czasami TYDZIEŃ potrafię
chodzić z jakimś uporczywym poplątańcem, bo nie mam siły go rozczesać. Po
orzechach jest super. Włosy wyślizgują się z gumki do włosów. Będę to
przeklinać w pracy. Nie szkodzi, są piękne.
Kilka słów o składnikach:
Orzechy piorące, oczywiście, na
celu mają mycie. Nie ważne, czy chodzi o pranie, włosy, naczynia, czy
powierzchnie płaskie. Dzięki zawartości saponin mają właściwości myjące.
Saponiny zawiera również mydlnica lekarska, która wyłazi na kopcu piasku na
moim podwórku. Kilka tygodni zastanawiałam się, cóż to rośnie, aż sobie
przypomniałam, że przecież te różowe kwiatuszki urzekają mnie co roku swoim
zapachem. Zdecydowanie, będę musiała zrobić szampon z mydlnicy.
Suszona lawenda i rozmaryn w moim
szamponie pełniły dwie funkcje. Po pierwsze, zastąpiły olejki eteryczne, mające
nadać wywarowi zapach (jestem pewna, że dokładnie tych dwóch olejków bym użyła
– uwielbiam je). Po drugie, te dwa ziółka całkiem nieźle sprawdzają się w walce
z przetłuszczaniem się włosów. Płukanka na bazie lawendy i rozmarynu przedłuża
świeżość moich włosów, więc, o ile o tym pamiętam, dodaję je do różnych mazideł
włosowych.
Skrzyp i pokrzywa, jak pisałam w
poprzednim poście, to moje ulubione włosowe rośliny. Wzmacniają włosy i
przyspieszają ich wzrost, więc w mojej mieszance nie mogło ich zabraknąć.
Gliceryt ziołowy, to nic
innego, jak zioła zalane gliceryną z dodatkiem spirytusu i odstawione na trzy
tygodnie. Gliceryt, jak wspomniałam, przyniosłam z warsztatów u Inez. Znajduje
się w nim ok. 30 ziół, które mają dobry wpływ na włosy. Sama gliceryna
(spokojnie można zastąpić nią gliceryt) ma właściwości nawilżające i wygładzające.
Ocet jabłkowy jako substancja
zakwaszająca, sprawia, że łuski włosowe się domykają. Jest to bardzo istotne,
bo domknięte łuski sprawiają, że włosy są mniej podatne na uszkodzenia
mechaniczne, a co za tym idzie, są mniej łamliwe i mniej się rozdwajają. Oprócz
zakwaszania, łuski domyka też suszenie włosów zimnym nawiewem. Warto o tym
pamiętać, jeśli suszy się włosy suszarką. Logicznym jest zatem, że łuski
włosowe otwierają się pod wpływem ciepła, dlatego niewskazane jest mycie włosów
w zbyt gorącej wodzie, suszenie gorącym powietrzem, czy używanie prostownicy.
Ale otwieranie łusek można wykorzystać: maseczki i odżywki mają szansę
zadziałać lepiej, jeśli potraktowane nimi włosy zawiniemy w ręcznik.
Sześciowodny chlorek magnezu w
postaci białego proszku (do nabycia w Internetach – niezbyt drogi, a warto go
mieć), jest naprawdę cennym półproduktem. Jest konserwantem, więc z pewnością
wydłużyłby trwałość mojego szamponu, gdybym tylko nie zużyła go od razu (wywar
z orzechów wytrzymuje ok. 7 dni w lodówce). Ponadto, ma działanie rozgrzewające,
co skutkuje przyjemnym mrowieniem, nawet lekkim swędzeniem. To bardzo dobrze!
To znaczy, że poprawia się ukrwienie skóry głowy, a tym samym, cebulki włosowe
pobudzone są do wzrostu. Jak poużywam dłużej takiego szamponu, zobaczymy, na
ile skuteczny jest to przyspieszać. Zdecydowanie najfajniejszym aspektem
używania czystego chlorku magnezu jest to, że za jego pomocą możemy ZEWNĘTRZNIE
suplementować się magnezem! To wspaniała informacja dla nałogowych pijaczy kawy
i wiecznie przemęczonych ludzi. Chlorek magnezu dodawać można do kąpieli i do
kremów. Na jego bazie można zrobić oliwę magnezową (która nie zawiera oliwy,
składa się z chlorku magnezu i wody). Oliwa taka może byćcennym składnikiem
innych kosmetyków, a także stanowi bardzo skuteczny dezodorant. Cenię ją za to
bardzo, bo z racji „naturalnego” trybu życia kupnych dezodorantów nie używam.
Testowałam ałun i mazidło na bazie oleju kokosowego, jednak oliwa magnezowa
bije je na głowę.
A właściwie, skąd pomysł na to, żeby robić własne kosmetyki?
Najważniejsza sprawa jest taka,
że marzy mi się niezależność, od wszystkiego, co tylko jest możliwe. Od
jedzenia, wypakowanego białkiem sojowym (GMO) lub pszennym (gluten), różnymi
polepszaczami i wypychaczami, poprzez wyniszczające leki (polecam poczytać o
statynach na cholesterol), skończywszy na kancerogennych kosmetykach. Mówi się,
że dezodoranty mogły przyczynić się do tak masowego występowania raka piersi u
kobiet. Aż strach wiedzieć, jakie skutki ma używanie innych kupnych mazideł,
tym bardziej, że PONOĆ bardzo dużo składników kosmetyków wcale nie była
testowana pod kątem skutków ubocznych.
Ja doświadczyłam ostatnio małej
kosmetycznej nieprzyjemności. Od kilku miesięcy myję się wyłącznie mydłem
domowej produkcji (nie mojej, ale domowej) albo Białym Jeleniem, za kremy i
balsamy służy mi olej kokosowy i migdałowy, za dezodorant oliwa magnezowa,
makijażu nie robię, bo praca w sklepie ogrodniczym tego nie wymaga. I kilka dni
temu, z czystego lenistwa (nie chciało mi się wstawać z łóżka), posmarowałam
się drogeryjnym balsamem, który miałam pod ręką. Obudziłam się z koszmarnymi,
czerwonymi, swędzącymi plamami na nogach. Zdziwiło mnie to bardzo, bo ja
alergii ani uczuleń NIE MAM. Nigdy, na nic! To ostatecznie przekonało mnie, że
idę w dobrym kierunku i wyrzucenie z łazienki kupnych mazideł to bardzo dobry
pomysł. Robienie własnych kosmetyków sprawia niesamowitą frajdę, zwłaszcza,
jeśli widać pozytywne efekty ich stosowania. Po ogarnięciu podstaw okazuje się,
że to bardzo prosta zabawa. Większość półproduktów do własnej produkcji
kosmetyków jest śmiesznie tania, jednorazowo można zrobić większy zapas,
instrukcje do ukręcenia czegokolwiek są w Internecie, nam pozostaje tylko
wykazać odrobinę chęci. Trzeba zainwestować dwie najważniejsze waluty: czas i
uwagę. W cokolwiek włożymy nasze serce, czemukolwiek poświęcimy dużo czasu i
jeszcze więcej skupienia, prędzej czy później się to opłaci i przyniesie nam
oczekiwane efekty.
Moim kolejnym kosmetycznym celem
jest zrobienie własnego mydła i pasty do zębów. Póki co, używam sklepowej,
cieszyłam się bardzo, bo w markecie udało mi się znaleźć taką, która nie
zawiera fluoru (i kosztuje jedyne 2,49 zł), ale oczywiście w końcu ją wycofali.
Dlatego też tę niedzielę poświęcam na poszukiwanie kosmetycznych przepisów.
Odnośnie fluoru, wiecie, że
dodawany jest on pitnych, butelkowych wód? Jeśli kupujecie wody mineralne, miejcie
się na baczności. Jedyną na rynku wodą bez fluoru, jaką znalazł Pleban
Zenobiusz, jest Kropla Beskidu.
Gorąco zachęcam wszystkich do
zgłębiania tajników zielarstwa i do eksperymentowania. Naprawdę, warto.
Absolutnie wyczerpujący i kompetentny, choć subiektywny teskt. Zaaferowałem się efektami i Twoim entuzjazmem, który sobie bez problemu wyobrażam, niemniej jednak litr szamponu na jedno mycie to sporo.
OdpowiedzUsuńMusi być subiektywny, w końcu to moje doświadczenia, a na końcu, przemyślenia.
UsuńJestem pewna, że w przypadku standardowego mycia, bez oleju, zużyję o wiele mniej mikstury :)
Czym zastąpić gliceryt? Nie posiadam takowego i nie umiem zrobić. Można go czymś zastąpić? Parafiną, olejem rycynowym albo jakimś innym olejem? Będę wdzięczna za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńMam cienkie włosy, które bardzo mi wypadają. Użyłam ostatnio jajka z miodem i aloesem do ich umycia, ale po takim "szamponie" mam matowe chociaż bardzo odżywione włosy. Natychmiastowo tez mi to pomogło na wypadanie (po jednym myciu!). Szukam jakiegoś fajnego szamponu na moje problemy z włosami, ale takiego żeby nie wyglądać jak miotła.
Witam,
OdpowiedzUsuńczy autorka nadal stosuje ww. sposób? Sprawdził się na dłuższą metę?