Czesć!
Jestem
Charlie i wychowałam się w lesie.
Przez całe
życie miałam spory problem z ludźmi. Albo ja nie rozumiałam ich, albo oni mnie.
Jakoś tak nigdy do końca nie nadawałam na tej samej fali, co moi rówieśnicy. Od
momentu licealnego buntu, gdzieś na przeciwległym brzegu umysłu, kołatała mi
się myśl, że ze światem obecnym jest coś mocno nie tak. Że ludzie jacyś tacy
źli, nieszczęśliwi, zagubieni, że normalność gdzieś zanikła, że wszystko stoi
na głowie. Nie miałam wtedy jednak pojęcia dlaczego tak jest i co właściwie
jest nie tak. Z wiekiem jednak, zaczęłam zauważać pewne prawidłowości, które
sprowadziły ludzi do miejsca, w którym się teraz znajdują. Zaczęłam widzieć co
jest nie tak. Co więcej, z całym przekonaniem stwierdziłam, że absolutnie nie
mam zamiaru być częścią takiego nieszczęśliwego, ogłupionego, zmanipulowanego
społeczeństwa, które kompletnie nie wie, skąd się bierze jego niedola.
Od jakiegoś
czasu dojrzewają w mojej głowie myśli, które starannie pielęgnuję od nasionek,
przekonuję się codziennie o słuszności mojego postępowania, mimo, że większość
ma mnie za wyjątkowo nieżyciową osobę. Moim celem stało się możliwie największe
uniezależnienie się od systemu, od przemysłu farmaceutycznego, spożywczego i kosmetycznego.
Kroczę u boku K. (zwanego również Plebanem Zenobiuszem, będzie pewnie o nim
sporo, bo to kluczowa postać moich przemian i zyskiwania pełniejszej
świadomości), starając się za wszelką cenę stać się samowystarczalną. Małymi
kroczkami, powolutku.
Jakie są
moje kroczki? Bardzo proste i przyjemne: idę do lasu, na łąkę, nad rzekę i
zbieram. Zbieram rośliny na obiad, na przekąskę, na herbatkę i na szampon do
włosów. Na przetwory i nalewki. Myślę, szukam i kombinuję: jak zrobić coś z
niczego, czy to koszyczek na drobiazgi, czy kolczyki z drutu, doniczkę na
kwiatka lub ramkę na zdjęcie.
Cel?
Spokój, niezależność – mój klucz do szczęścia. Mały domek, duży ogród. Własne
warzywa, owoce, jajka. Własne leki, kosmetyki. Własna woda, prąd, staw rybny.
Ile z tego
się uda – wyjdzie w toku. Wydaje mi się, że jestem na dobrej ścieżce, trochę
wąskiej i wyboistej, ale możliwej do przejścia. Droga przede mną długa, wiedzy
do zdobycia ogrom, ale jestem dobrej myśli.
Zapraszam
zatem do lektury. Jak będzie wyglądał ten blog – pojęcia nie mam. Na pewno
będzie zielony. Na pewno będzie pachniał sosną.
Przyszłość niepewna, ale godna pozazdroszczenia. Twoją drogę metaforycznie widzę, jako ścieżkę, w ogrodzie, obsadzoną wokół przeróżnymi roślinami, które jeszcze są na etapie pączkowania i w większości przypadków nie wiadomo nawet co to za roślina, ale z czasem wszystkie zaczną kwitnąć i owocować. Na pewno rozumiesz. Blog, w sumie, jest dla nas jedną z takich dróg, obrośniętych roślinami - niespodziankami i od naszego zaangażowania w pielęgnację, oraz wiedzę i doświadczenie zależy jakie owoce nazbieramy ;)
OdpowiedzUsuńZałożenia bardzo fajne:) ja nie umiem na 100% zrezygnować z balastu cywilizacyjnego, ale też powoli odchodzę, a raczej wracam z miasta na wieś, do lasu, gdzie w dzieciństwie spędzałam dużo czasu...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i... Pewnie będę tu zaglądać:)
Nie da się zupełnie zrezygnować z dobrodziejstw cywilizacji i chyba nawet nie warto. Chociażby z tego względu, że Internet to świetnie źródło wiedzy. Grunt, to potrafić z każdego aspektu wybrać same dobroci: i z tradycji i z postępu.
UsuńBardzo się cieszę że natrafiłam na Twój blog! Właśnie takiego miejsca w internecie potrzebowałam, a może świadomości ze jeszcze są ludzie którzy nie próbują mimo wszystko dopasowywać się do pędu cywilizacji. Tak czy owak na pewno będę tu zaglądać,a póki co zabieram się do nadrobienia zaległości w postach.
OdpowiedzUsuńTAK, TAK, TAK. Też brakuje mi takich ludzi! I takich, którym mogę przekazać moją, wciąż bardzo skromną, wiedzę i takich, od których sama mogę się uczyć.
Usuń