W moim
życiu ostatnio dzieją się rzeczy. Śmiem twierdzić, że są to rzeczy naprawdę
dobre i, mam nadzieję, przełomowe.
Do
wszystkiego prowadzą drobne „zbiegi okoliczności”. Wszystko zaczęło się od
tego, że Pleban Zenobiusz, przy okazji internetowych wycieczek trafił na stronę
1000roślin. Ja podłapałam, przejrzałam od deski do deski i zaczęłam
wchodzić głębiej, to znaczy, zapoznawać się z blogami autorek strony. O ile Ziołowy Zakątek znam od dawna, o tyle reszty nie kojarzyłam. Moim
osobistym odkryciem roku, był blog Herbiness, który zaczęłam namiętnie
odwiedzać i chłonąć jak gąbka informacje z niego. I przy zgłębianiu jego
meandrów, poczyniłam kilka z pozoru nieistotnych spostrzeżeń: autorka
zamieściła zdjęcia z jeziora Turkusowego, z wieży w Zielonczynie, pisze o
czosnku niedźwiedzim, znalezionym niedaleko mojego miejsca zamieszkania, aż w
końcu trafiłam na informację, że na spacery chodzi nad Inę – rzekę mi bliską,
zarówno z racji odległości jak i mojej miłości do niej. Wniosek nasunął się
jeden – chyba mieszka gdzieś niedaleko. Po ekspresowym wywiadzie, dowiedziałam
się, że faktycznie tak jest, Inez zamieszkuje puszczę Goleniowską. Bardzo się
ucieszyłam z obecności takiej sąsiadki.
Niedługo później okazało się, że w Goleniowie
odbędzie się spacer zielarski, związany z akcją Cała Polska Widzi Zioła. Strzał
w dziesiątkę, stwierdziłam, że muszę tam być. Później, oczywiście, pojawiły się
wątpliwości bardzo idiotycznej natury: tam będą LUDZIE. A ja w ludzi nie umiem,
ja z lasu jestem. Mimo wszystko, odważyłam się pojechać, przekonać się na
własnej skórze, że warto, dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy, no i przede
wszystkim, poznać osobiście Inez, o której, jak się okazuje, w naszym małym
Goleniowie jest głośno. W pewnych kręgach przynajmniej. Przy okazji nabywania
ogródka działkowego, dowiedziałam się, że „tam, tam za działkami mieszka taka
jedna zielarka. Chyba nawet książkę napisała! Koniecznie musisz ją poznać,
jeśli interesuje cię zjadanie mniszków z trawnika”.
Kiedy
pojechałam na spacer, rzeczoną Inez poznałam i w dodatku dostałam zaproszenie
do jej wspaniałej Chatki Czarów na warsztaty, okazało się, że to jedna i ta
sama zielarka.
Z
zaproszenia chętnie skorzystałam, nie mając pojęcia czego się spodziewać i nie
wiedząc, jak to będzie wyglądać. Przyjechałam kompletnie nieprzygotowana, bez
koszyczka na zioła, z pustymi rękami, bez notatnika. Ale to mało istotne,
najważniejsze, że warsztaty przeszły moje najśmielsze oczekiwania.
Wszystko
zaczęło się od spaceru w poszukiwaniu zieleniny na obiad i do kosmetyków, które
będziemy robić. Czas przewidziany na spacer – godzina. Rzeczywista długość
spaceru – dwie godziny. To wspaniałe, tak sobie beztrosko spacerować z osobami,
które pasjonują się tym samym zagadnieniem, w dodatku są niesamowitą kopalnią
wiedzy! Bo nie dość, że w towarzystwie byłam najmłodsza, to oczywiście też moja
wiedza na temat ziół jest bardzo uboga – mimo tego, że fascynuje mnie od
jakiegoś czasu.
Po
przemiłym spacerze, z którego wróciłyśmy ze skarbami (pączki drzew do wina
enzymatycznego, zioła do włosów, roślinki na obiad), należało przystąpić do
działania. Z pełnym zaangażowaniem zajęłyśmy się segregacją ziółek. Część
poszła do wina, część do ekstraktu glicerynowego, część do wspaniałego obiadu,
który sam się zrobił i podał, nie musiałyśmy kiwnąć nawet palcem. Nawet kury dostały swoją dolę :)
Przed obiadem stworzyłyśmy enzymatyczne wino z pączków i ekstrakt glicerynowy (naliczyłam 31 ziół, ale muszę to jeszcze przeanalizować), po obiedzie
ukręciłyśmy maść choinkowo-topolową, a z niej krem, w którym zakochali się
wszyscy moi domownicy i smarują się nim na potęgę.
Wszystkie
wyszłyśmy stamtąd bogatsze o wiedzę, z naręczem zmajstrowanych własnoręcznie
specyfików i najedzone. Dodatkowo
okazało się, że świat jest naprawdę mały: jedną z uczestników warsztatów (i
wspomnianego spaceru zielarskiego) jest mama Zuzi, dziewczynki, której całkiem
niedawno udzielałam korepetycji. Zaskakujące, mijając na ulicy jakąkolwiek z
uczestniczek warsztatów, do głowy by mi nie przyszło, że są to maniaczki ziół
:)
Warsztaty u
Inez dały mi bardzo dużo. Poza wiedzą, jaką na nich zdobyłam, wyniosłam stamtąd
o wiele więcej: przekonanie o celowości moich działań i ogromną motywację! Bo
wiecie, ja jestem rasowy teoretyk, interesuję się roślinami odkąd zaczęłam
studia ogrodnicze, uwielbiam się o nic uczyć i snuć plany, co i jak zrobię.
Jednak mam to do siebie, że bardzo ciężko jest mi się zebrać i zacząć działać.
Kompletny brak motywacji i słomiany zapał – bardzo destruktywna mieszanka. A tu
okazało się, że wszystko jest cudownie proste: nie trzema obmyślać, planować,
ustalać zasad. Bardzo spodobała mi się swoboda działania Inez, wystarczy wziąć
koszyk i wyjść z domu, zebrać to, co wpadnie w ręce, nie martwiąc się, że
akurat jakiegoś jednego składnika nie można znaleźć. Głupi przykład: od
miesiąca zabierałam się, żeby zrobić swoje wino enzymatyczne. Nie mogłam się za
to zabrać za Chiny ludowe. Wystarczyło wrócić z warsztatów ze słoiczkiem, w
którym było zdecydowanie za mało wina w stosunku do pączków. Trzeba było wino
dokupić i dolać. Jak dolałam, zostałam z kolei z nadmiarem wina, więc trzeba
było dozbierać pączków. Proceder skończył się tak, że zaopatrzyłam się w
pięciolitrowy baniak wina i w ciągu dwóch dni nazbierałam górę pączków, mam
teraz wino z czeremchą, z brzozą, z głogiem, z lilakiem i z miksem pączków
owocowych (porzeczka, jeżyna, jabłoń, grusza, brzoskwinia, czereśnia. Nawet
pączki malin wygrzebałam prawie spod ziemi).
Wszystko jest
procesem, idzie się małymi kroczkami. Absolutnie nie ma sensu zakładać sobie
jakichś wielkich, nie do końca realnych celów, zwłaszcza, jeśli jeszcze nie zna
się swoich możliwości. Jestem na początku mojej drogi, a chciałabym już
osiągnąć MILION RZECZY. Ostatnie doświadczenia sprawiły, że ogłosiłam ten rok
rokiem eksperymentalnym. Sprawdzę, ile jestem w stanie zrobić i jakie są moje
możliwości, zanim zacznę zdobywać świat. To będzie rok nauki i ciężkiej pracy,
który, mam nadzieję, umocni moje przekonanie, że już wiem, jak chciałabym w
przyszłości żyć i do czego dążę. Bo wiecie, Inez i jej Chatka Czarów to niejako
spełnienie moich marzeń. Umiejętność wytworzenia sobie samemu pożywienia,
lekarstw i kosmetyków, to coś, co chciałabym posiąść w możliwie największym
stopniu, to coś, co byłoby moim osobistym krokiem do stania się jednostką
niezależną.
Jedno mnie
cieszy: świat roślin jest na tyle ogromny i zawiły, że chyba nie sposób się tym
znudzić. Liczę, że w tej kwestii mój słomiany zapał w końcu się podda.
A z kwestii
bardziej przyziemnych:
1. Jestem straszna dupa
wołowa, że na warsztaty nie wzięłam aparatu i nie mam ANI JEDNEGO zdjęcia.
2. Inez będzie organizować warsztatów
więcej, już 2 maja odbędą się u niej warsztaty mydlane. Bardzo, bardzo
ubolewam nad tym, że majówka to czas tradycyjnego biwaku na rozpoczęcie
letniego sezonu i nie mam możliwości w warsztatach uczestniczyć. Mam nadzieję
jednak, że załapię się na kolejne.
3. W dniach 5-7 czerwca w Wycince Wolskiej organizowany jest II Zlot Zielarski, na który z Plebanem Zenobiuszem
mamy zamiar jechać. Mamy w samochodzie dwa wolne miejsca, w związku z czym
jesteśmy w stanie zabrać dwie osoby z Goleniowa, Szczecina lub okolic.
Zainteresowanych proszę o kontakt mailowy: droseraxobovata@gmail.com
Hello! Właśnie sprawa wina w pączkach dosyć kontrowersyjna i zdumiewająca - rozszyfrowałam zagadkę. Waga ustawiona była na jakieś tajemnicze jednostki miary, dzięki którym moje mydła o wadze 80g ważyły 200 - z tego powodu prawdopodobnie pączków w słoiku było ponad dwa razy tyle, co potrzeba. Dlatego zabrakło wina. Jak widać - manewr bardzo motywujący :)
OdpowiedzUsuńMiłe, że chcesz zabrać chętnych z okolicy na Zlot. Mam tajny plan zrobienia zlotowego plebiscytu, z jakich okolic jest najwięcej uczestników. Bonus dla tej grupy będzie taki, że przyszłoroczne spotkanie ogólnopolskie odbędzie się na ich terenie. Nasza grupa zapowiada się imponująco! Ja, M, Ania 2 osoby, Nadija, Ty z Plebanem to już 7 osób z Puszczy Goleniowskiej :) Kasia też ma się zjawić, z bloga Podróże z psem, czyli nawet 8 osób...
Trzymam kciuki za rozwój bloga.
To ja już wolę takie zagadki. Moja waga (taka sama) ma tendencje do wyłączania się w najmniej odpowiednich momentach i dalej ani rusz. To jest z kolei wybitnie demotywujące.
UsuńJeśli weźmiemy Bobka, a Kasia zabierze swojego zwierza, będzie nas 11, wygrana murowana!