Pogoda nie
sprzyja dziś niczemu, poza siedzeniem pod kocem. Rozpieszczona kilkoma
słonecznymi promieniami, wyglądam rychłego nadejścia prawdziwej wiosny,
prawie-już-lata, a tu nagle takie rozczarowanie: buro, ponuro, zimno.
Za deszczową pogodę na pewno wdzięczny będzie maleńki groszek, zieleniący się dumnie w pustym jeszcze ogródku, siewki marchwi i pietruszki, mięta pieprzowa, leniwie wyciągająca pierwsze listki do słońca. Ze względu na tę wesołą, zieloną gromadkę, staram się nie marudzić za bardzo na te deszcze i pochmurności i nie gniewać się, że wniwecz obrócił się mój plan polowania na mniszki. Przecież jeszcze zdążę.
Za deszczową pogodę na pewno wdzięczny będzie maleńki groszek, zieleniący się dumnie w pustym jeszcze ogródku, siewki marchwi i pietruszki, mięta pieprzowa, leniwie wyciągająca pierwsze listki do słońca. Ze względu na tę wesołą, zieloną gromadkę, staram się nie marudzić za bardzo na te deszcze i pochmurności i nie gniewać się, że wniwecz obrócił się mój plan polowania na mniszki. Przecież jeszcze zdążę.
Skoro
pogoda zagoniła mnie do domu, grzecznie się z tym pogodzę i wykorzystam czas
inaczej. Sącząc yerba mate z lawendą, w końcu znalazłam czas, żeby zajrzeć do
nabytej jakiś czas temu książki, która urzekła mnie swoją formą i treścią. Przyswajam
nowinki o jadalnych roślinach i planuję, co smacznego upichcę na tegorocznym
majówkowym biwaku. To taka nasza rodzinna tradycja, inauguracja sezonu letniego
z wędkami, namiotami i ogniskiem. Doczekać się nie mogę, ciekawe jakie skarby
znajdę tym razem.
Książką, o
której chciałam dziś napisać jest Z łąki na talerz Hanny Szymanderskiej.
Upolowałam ją w… Biedronce, za jakąś śmiesznie niską cenę. W innym wypadku pewnie
nigdy nie trafiłaby w moje ręce. Nie jest to pozycja wybitna, ot, miła lektura
o jadalnych roślinach, rosnących wokół nas. Wytrawny zielarz raczej nie
znalazłby w niej nic odkrywczego. Mnie wpadła w oko ze względu na całe mnóstwo
przepisów kulinarnych (naprawdę, o wiele więcej, niż zwykle znajduję w takich
lekturach), ciekawe wskazówki i rady, również biwakowe . Wiedzieliście, że
kilka kropli soku z korzenia chrzanu, wciśniętych do mleka, zapobiegnie jego
skwaśnieniu? Albo, że sok szczawiowy wywabia plamy z krwi, rdzy, pleśni i
atramentu? Ja nie wiedziałam.
Poza tym,
pozycja ta urzekła mnie pięknymi rycinami roślin i to przeważyło szalę. Tak,
jestem w stanie kupić książkę tylko ze względu na piękne wydanie. W ten sposób
stałam się posiadaczką Alicji w Krainie Czarów i Tajemniczego ogrodu,
kupiłam je głównie dlatego, że są one dosłownie wypchane ślicznymi
ilustracjami, wykonanymi za pomocą kredek. Do kredek w ogóle już mam słabość,
kredkami naprawdę trzeba umieć.
Jak dla
mnie, „Z łąki na talerz” jest pięknie wydaną i całkiem wartościową lekturą, w
sam raz na deszcz za oknem. Nieskomplikowane przepisy kulinarne rozbudzają
wyobraźnię i sprawiają, że nie mogę doczekać się zbierackiej pogody, narwać
zieleniny i spróbować wiosennej zupy z chwastów. Koniecznie ugotowanej w
kociołku na ognisku. Koniecznie pod gołym niebem.
Mleko z chrzanem mi się nie komponuje zbytnio... Ale dobrze wiedzieć:) mniszki za syrop może zbierasz? Z książek w podobnym temacie nam Ł. Łuczaja "Dziką kuchnię" również się nadaje. Kilka przepisów już wykorzystałam i działają - ale najchętniej wybrałabym się na warsztaty...
OdpowiedzUsuńŁuczaja miałam okazję nawet poznać na zlocie zielarskim - niesamowity człowiek. Też zawsze chciałam do niego na warsztaty, ale cena skutecznie mnie odstraszyła. Doszłam do wniosku, że dla chcącego nic trudnego - sama się uczę. Tym bardziej, że słyszałam opinie o tych warsztatach: wiedza dość podstawowa, a przy tym uczestnicy często osoby, które w ogóle nie są w temacie, a idą tam dlatego, że modnie i że prestiż. Dlatego wolę samotne spacery :)
Usuń